Argentyna, a dokładnie Buenos Aires. To właśnie tutaj działa młody oszust o imieniu Juan, ale na razie jest początkującym kanciarzem. Podczas próby swojego kantu z wymianą w sklepie zostaje zgarnięty przez policjanta. Tylko po wyjściu policjant okazuje się oszustem i to jednym z najlepszych, Marcosem zwany. Prosi Juana, by pomógł mu zrobić wielki kant – sprzedać zrealizowane przez starego oszusta, fałszywki słynnych znaczków Dziewięć Królowych, a celem jest skompromitowany polityk, który ma zostać deportowany do innego kraju. Dlatego cała akcja musi być zrealizowana w jeden dzień.

Rzadko zdarza mi się poznać produkcje spoza mojego filmowego „trójkąta Bermudzkiego” (USA, Anglia, Polska), tym bardziej byłem ciekawy argentyńskiego kryminału z roku 2000 nakręconego przez Fabiena Bielinsky’ego. I jest to wydawałoby się kolejna filmowa historia z kantem i oszustem pokroju „Żądła”, „Przekrętu doskonałego” czy „American Hustle”, tylko osadzona w realiach Buenos Aires. Tam każdy w mniejszym lub większym stopniu oszukuje – od drobnych cwaniaczków po prezesów i banki. Jednak nie nazwałbym tego filmu krytyką systemu i nie doszukiwałbym na siłę głębszych treści – to lekka i bezpretensjonalna rozrywka, gdzie widzimy kolejne kanty, intryga komplikuje się, a finał jest przewrotny. Klimat buduje też dość reporterska praca kamery, który pokazuje zarówno „brudne” ulice jak i hotelowe pokoje.

Jednak siła jest tutaj świetna gra aktorska mało znanych twarzy. Mocno odczuwalna jest chemia miedzy Ricardo Darinem (doświadczonym Marcosem, który ma od cholery długów) i Gastonem Paulsem (cwanym, chociaż młodym Juanem), która jest siłą napędową tego filmu. Granica między zaufaniem, nieufnością, podstępem i szacunkiem coraz mocniej się zamazuje, a relacja między duetem oszustów jest bardziej skomplikowana niż labirynty tego świata. I czuć, że gra idzie o dużą stawkę.

Dobrze skrojone, pomysłowe i fajne kino rozrywkowe. I broń Boże, nie oglądajcie amerykańskiego remake’u, bo jest zbyt łopatologiczny.
7/10
Radosław Ostrowski




