Długie pożegnanie

Philip Marlowe to jedna z ikonicznych postaci czarnego kryminału – typ cynicznego i sprytnego twardziela. Pewnego wieczora jego przyjaciel Terry Lennox prosi go o pomoc w przedostaniu się na granicę do Meksyku. Następnego dnia zostaje zatrzymany przez policję pod zarzutem współudziału w morderstwie żony Lennoxa. Po trzech dniach zostaje wypuszczony, gdyż podejrzany popełnił samobójstwo. Marlowe przechodzi nad tym do porządku dziennego i dostaje nawet zlecenie. Wtedy pojawia się gangster Marty Augustino, któremu Lennox ukradł sporo pieniędzy.

pozegnanie1

Raymond Chandler jest pisarzem dość trudnym do przeniesienia na ekran, gdyż stawia on głównie na klimat. Poza tym jego znakiem rozpoznawczym jest prosta, ale celowo komplikowana intryga z powodu wątków pobocznych. Jednak największy ironista i kontestator lat 70. Robert Altman podjął się próby przeniesienia powieści Chandlera, ale postanowił ją uwspółcześnić do swoich czasów. Efekt wydaje się dość ciekawy (sąsiadki Marlowe’a to hipiski), ale niewiele zmienia, jeśli chodzi o konstrukcję (rozbijająca się na kilka różnych wątków) oraz przebieg całej intrygi. Altmanowi udaje się jednak zachować klimat – osamotnienia oraz nieufności, gdzie zaufanie, lojalność i uczciwość dawno zostały zapomniane. Stylizacja zostaje zachowania, bo motywy kierujące ludźmi pozostają takie same: chciwość. Altman parę razy zgrabnie bawi się formą (rozmowa państwa Wade, a przez szybę ich mieszkania odbija się Marlowe z plaży), okrasza całość jazzową muzyką i nawet trafiamy do różnych spelun czy mieszkań nowobogackich. Tempo oraz rozlazłość może wielu odstraszyć, podobnie jak zakończenie, mogące wydawać się niezrozumiałe.

pozegnanie2

Ale Altman ma dobra rękę do obsady, choć wybór Elliotta Goulda może wydawać się dość dziwny. Okazuje się jednak być strzałem w dziesiątkę, choć mamroczenie pod nosem zamiast narracji z offu może nie wszystkim pasować. Ale charakter pozostał ten sam – to nadal cyniczny, zdystansowany człowiek z ironicznym poczuciem humoru oraz talentem wsadzania nosa w nie swoje sprawy. Także drugi plan jest tutaj naprawdę ciekawy oraz wyrazisty: niezawodny Sterling Hayden (nadużywający alkoholu pisarz Roger Wade), czarująca Nina van Pallandt (żona Wade’a) po kapitalnego Marka Rydella (gangster Marty Augustine – scena rozbierania się to perełka) oraz antypatycznego Henry’ego Gibsona (dr Verringer). Nie można też nie zauważyć debiutującego na ekranie Arnolda Schwarzenneggera w epizodzie jako jeden z ludzi Augustine’a.

pozegnanie3

Altman zrobił dość udany, choć zapomniany kryminał. Myślę, że Raymond Chandler mógłby być z niego dumny. A rozdrobnienie fabuły całkiem nieźle się broni.

8/10

Radosław Ostrowski

McCabe i pani Miller

Do miasteczka Presbiterian Church przybywa tajemniczy John McCabe – hazardzista o reputacji zabijaki. Mężczyzna postanawia założyć swój własny biznes, czyli dom publiczny i bar z domem gry, w czym pomaga mu energiczna prostytutka Constance Miller, dzięki czemu interes zaczyna prosperować. Nie podoba się to pewnej korporacji, która chce wykupić interes McCabe’a i wznowić działalność kopalni cynku. Ale mężczyzna nie zgadza się na to, co doprowadza do pojawienia się zabójców.

mccabe1

Western jest gatunkiem rdzennie amerykańskim i z góry wiadomo czego się należy spodziewać. Ale jeśli bierze się za niego Robert Altman – ironista, szyderca i człowiek odwrócony plecami do Hollywood, stać się może dosłownie wszystko. Filmowiec wywrócił całą konwencję do góry nogami – nie zobaczymy pojedynków w samo południe, prostytutek o gołębim sercu, wzniosłości, heroizmu i bohaterstwa. Owszem, nadal jesteśmy na Dzikim Zachodzie, ale już w czasach jego przemijania i ucywilizowania. Kowbojów i rewolwerowców zastąpili biznesmeni i kapitaliści. Tutaj nie ma miejsca na romantycznych naiwniaków. Ten melancholijny, lekko nostalgiczny klimat budują świetne zdjęcia Vilmosa Zsigmonda, który poetyckość (piękne ujęcia nocą przy świetle przypominające sepię) miesza z brudem, błotem i śniegiem. Naturalizm najbardziej widoczny jest w finałowej konfrontacji między McCabe’m a zabójcami: tutaj walka przypomina zabawę w kotka i myszkę, a zwycięża sprytniejszy i nie jest to wzniosła walka rozgrywająca się przy pożarze kościoła. I ta bezwzględność uderza najmocniej, a dość luźna konstrukcja fabularna (mocno wybijają się epizody) może działać odpychająco.

mccabe2

Ale siłą tego ironicznego dzieła jest kapitalna obsada. Warren Beatty w roli głównej to dość skomplikowany przypadek – romantyk, próbujący swoich sił jako biznesmen (kompletnie nie znający się na interesach), pewny siebie mitoman. Facet konsekwentnie zmierza do swojego nieprzyjemnego finału. Partneruje mu Julie Christie, która jest jego kompletnym przeciwieństwem: twardą, trzymającą się ziemi kobietą mającą głowę do interesów. Coś, że coś miedzy nimi iskrzy, ale żadne z nich nie pozwala sobie na okazanie uczucia, które się rodzi między nimi. Oboje ciągną ten film i dzięki nim, ogląda się go z niekłamaną przyjemnością.

Dla wielu western Altmana może znużyć spokojnym tempem, brakiem dynamicznej akcji. Ale jeśli przyjmiecie konwencję reżysera, możecie dać się oczarować. Bo to naprawdę piękny film jest.

8/10

Radosław Ostrowski

Popeye

Do miasteczka Sweetwater przybywa samotny marynarz Popeye. Mężczyzna dość krzepki próbuje odnaleźć swojego ojca, ale spotyka się z niechęcią. I wtedy poznaje miłość swojego życie – Olive Oyl, która jest przeznaczona prymitywnemu kapitanowi Bluto.

popeye2

Sama historia jest tutaj pretekstem do różnych gagów, ewolucji oraz do wplecenia piosenek. Slapstickowa komedia zrobiona przez Roberta Altmana na podstawie komiksu. Szczątkowa konstrukcja oraz musicalowa konwencja (piosenki nie gryzą się z całością) tworzą piękną mieszanka gwarantującą niezłą zabawę. Owszem, jest to głupie, naiwne, wręcz kabaretowe, ale Altman jest tego w pełni świadomy. I jeśli kupimy cała konwencję, to jest spora szansa na przednią zabawę. Piosenki są bardzo melodyjne i nieźle zaśpiewane, choreografia – zarówno tańca jak i scen różnych bójek – jest wręcz kuglarska, a samo miasto sportretowano bardzo interesująco. Zarówno przez galerię wyrazistych i dziwacznych postaci, po same budynki, niemal sypiących się i w każdej chwili mogą one się rozlecieć, zaś ciągłe opodatkowanie wszystkiego sprawia wrażenie obecności w jakimś represyjnym mieście.

popeye1

Jednak cała ta konwencja (mocno przerysowana i świadomie sztuczna) nie chwyciła by mnie za mocno, gdyby nie znakomite główne role. Debiutujący na dużym ekranie Robin Williams wypada bezbłędnie w roli Popeye’a – napakowanego marynarza, który bywa zbyt naiwny (scena z oddaniem dziecka rodzinie Olive, dzięki czemu wygrywają wyścigi), ciągle mamrocze niewyraźnie, ale jednocześnie nie idzie on w groteskę. Równie kapitalna jest będąca na granicy irytacji i czarowania Shelley Duvall, która wygląda jako Olive idealnie. Także Bluto (Paul L. Smith) jest prymitywnym i gburowatym osiłkiem jakiego pamiętam z animacji.

popeye3

Altman konsekwentnie tworzy własną wersję komiksowych opowieści i całkiem nieźle się przy tym bawi. Mnie to wystarczy, a całość jest sympatyczna, choć miejscami nużąca.

7/10

Radosław Ostrowski