Venus

Maurice Robbins jest aktorem ze sporym dorobkiem i już ustabilizowanym życiem. Jednak zamiast czekać na śmierć i być na emeryturze, nadal grywa i przesiaduje w kawiarni z dwoma kumplami (hipochondrykiem Ianem i będącym przy wadze Donaldem). Ten spokój zostaje zaburzony, gdy do Iana przybywa bratanica Jessie, o której wuj ma nie najlepsze zdanie. Staruszek jednak próbuje pomóc jej w mieście i bierze ja pod swoje skrzydła, jednak nie bezinteresownie.

venus1

Podejrzewałem w jakim kierunku pójdzie film Rogera Michella, ze to będzie o przyjaźni między pokoleniami, a może nawet o miłości. Ale reżyser omija wszelkie klisze i szablony pokazując opowieść o tej nietypowej znajomości w sposób bardzo delikatny, subtelny i zabawny (w wielu miejscach, m.in. pierwsze pozowanie nago do obrazu). On staje się dla niej mentorem, choć początki są niezbyt udane (zakup sukienki przy braku pieniędzy), a ona tylko pozornie sprawia wrażenie nieporadnej, tej złej i w ogóle. Dla mnie „Venus” to opowieść o ciągłym głodzie życia, ciągłej chęci, mimo lat i chorób, które potem przychodzą, ograniczając nasze możliwości. Mądrość przychodzi z wiekiem, choć nie zawsze, a ta znajomość pozornie wydaje się próbą „ukulturalnienia” prowincjuszki, okazuje się lekcją życia. W dodatku ładnie sfotografowaną, z ciepłą i pogodną muzyką oraz naprawdę dobrymi dialogami.

A jeśli chodzi o aktorstwo, to mógłbym wymienić tylko jedno nazwisko, które przykuwa uwagę i kradnie każdą scenę. W główną role wcielił się niezapomniany i wspaniały Peter O’Toole, który potwierdził swoja klasę. Maurice jest dość ekscentrycznym facetem, który kocha alkohol, jest spełniony zawodowo i czeka tak naprawdę na śmierć. Potem okazuje się mentorem, który z prowincjuszki czyni kobietę. Takiej energii, siły i charyzmy pozazdrościłby niejeden młodzieniec, a tutaj O’Toole spojrzeniem przykuwa uwagę. Zaskoczeniem dla mnie była Jodie Whittaker, która jest ta tytułową „Venus”, a tak naprawdę na imię ma Jessie. Na początku robi wrażenie nieporadnej, mającej wszystko gdzieś. Tak naprawdę mimo młodego wieku, wiele przeszła (nieplanowana ciąża, aborcja). Dzięki starszemu panu, powoli się zmienia, ale jeszcze się gubi i popełnia błędy. Oboje tworzą bardzo piękny duet.

venus2

Poza nimi jest jeszcze naprawdę solidny drugi plan z Leslie Phillipsem (hipochondryk Ian, który lubi więcej wypić i czuje się niedocenionym aktorem) i niezawodną Vanessą Redgrave (Valerie, była żona Maurice’a) na czele.

Michell zaskoczył bardzo pozytywnie, tworząc obok „Nothing Hill” swój najlepszy film. I nie ma w tym przesady. Tylko dlaczego ten film w ogóle nie trafił do naszego kraju? Nie mam pojęcia.

8/10

Radosław Ostrowski

Weekend z królem

Jest lato 1939 roku. Król brytyjski Jerzy V razem z żoną Elżbietą wyruszają do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie matki prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta. Wizyta odbędzie w jego domu Hyde Park nad rzeką Hudson. Celem wizyty jest prośba o pomoc prezydenta w zbliżającej się wojnie. Jednocześnie prezydent będzie próbował uwieść swoją kuzynkę Daisy.

Nie jest to do końca film o polityce, choć z opisu mogłoby to wynikać, zaś nasi „genialni” dystrybutorzy podciągnęli tytuł filmu pod „Jak zostać królem”, jakby to była kontynuacja tego dzieła, co jest nieprawdą. Film Rogera Michella to tak naprawdę lekka komedia, gdzie dominują przede wszystkim anegdotki i miłość – nie zawsze szczęśliwa, ale no cóż. Liryczne fragmenty przeplatają się z delikatnym humorem, z naprawdę ładnymi zdjęciami, elegancką muzyką i dość sielską atmosferą. Dla mnie trochę ta historia wydawała się zbyt błaha, zaś poziom był bardzo nierówny i miałem wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał tej opowieści.

weekend_z_krolem1

Jednak ten film się broni od strony aktorskiej. Kapitalny jest Bill Murray w roli prezydenta Roosevelta – kulturalnego, wyluzowanego i dowcipnego faceta, który jest pragmatykiem w każdej kwestii. Ale jednocześnie jest to postać z krwi i kości, nie pozbawiony uroku osobistego (przejażdżki za miasto). Laura Linney jako kuzynka Daisy (jednocześnie narratorka filmu) jest zarówno naiwna, jak i sprytna + czarująca. Chyba jednak najtrudniejsze zadanie stało przed Olivią Coleman i Samuelem Westem jako parą królewską i to nie tylko przez porównania do ról z „Jak zostać królem”. Ale oboje poradzili sobie jako sztywniacy, trzymający się etykiety i zderzeni z amerykańską bezpośredniością oraz luzem. Jednocześnie czują ciężar odpowiedzialności i starają się walczyć ze swoimi lękami i obawami.

weekend_z_krolem2

Jak już mówiłem „Weekend z królem” to lekkie (dla wielu może zbyt lekkie) kino, które jednak dostarcza całkiem niezłej rozrywki i pokazuje politykę z trochę innej strony niż zwykle.

6,5/10

Radosław Ostrowski