Pukając do drzwi

M. Night Shyamalan – pamiętam jeszcze te czasy, kiedy to nazwisko elektryzowało. Specjalista od thrillerów z elementami nadnaturalnymi oraz finałowymi twistami, wywracającymi całą historię do góry nogami. Choć nigdy do poziomu „Szóstego zmysłu” i „Niezniszczalnego” się nie zbliżył, to zawsze dawałem mu szansę. Dlaczego? Bo zawsze szukał oryginalnych, intrygujących konceptów, balansujących na granicy śmieszności (jak nie jest w formie) albo grozy, zaskoczenia i napięcia. Jaki jest przypadek jego najnowszego filmu, czyli „Pukając do drzwi”?

Punkt wyjścia jest bardzo prosty: jesteśmy w domku gdzieś w lesie. Z dala od cywilizacji. Przybywa tutaj małżeństwo gejów ze swoją adoptowana córką. Cisza, spokój, sielanka. Ale do czasu, bo pojawia się w tej okolicy wielkolud z trzema kompanami. Niby chcą tylko porozmawiać, lecz są uzbrojeni w dziwne bronie. Kim są? Czego chcą? I dlaczego sprawiają wrażenie, jakby zostali do czegoś zmuszeni? Lider Leonard (Dave Bautista) mówi krótko: „Musicie dokonać wyboru. Jedno z was musi się poświęcić albo będzie koniec świata.” Co k***a?

pukajac do drzwi1

Pomysł brzmi wariacko, choć tym razem reżyser oparł się na książce Paula Tremblaya. Już sam początek buduje aurę tajemnicy, kiedy podczas czołówki widzimy jakieś tajemnicze rysunki. W karcie pacjenta, stronie z krzyżówką, w tle grają niepokojące smyczki. Coś wisi w powietrzu. Potem jest początek, gdzie widzimy dziewczynkę zbierającą koniki polne. Wtedy z daleka wyłania się wielkolud, ale głos ma bardzo spokojny, łagodny. Zaczyna się rozmowa i podskórnie czułem napięcie. A to dopiero początek całej hecy. Shyamalan nie zapomina o budowaniu napięcia, aż do momentu ataku na dom. Czyżby to miało być dobre home invasion movie? I mamy tą przerzutkę z końcem świata, która daje spore pole do manewru. Czy ci ludzie są nawiedzeni? Są członkami sekty? Chorzy psychicznie? Stawka jest wysoka i namacalna. A jeśli wybór nie zostanie dokonany, jeden z czwórki zostanie zabity i nowa „plaga” zejdzie na ziemię.

pukajac do drzwi4

Pierwsze 30-40 minut trzyma za mordę, wręcz szokuje i wali w ryj. Cały czas główkowałem co tu się dzieje, chcąc zrozumieć całą tą sytuację. Mocno idącą w absurd, lecz Shyamalan nie daje jednoznacznej odpowiedzi, zderzając dwa punkty widzenia. Innymi słowy, klasyczne zderzenie wiary i umysłu. Dla mnie jednak problem w tym, że ta konfrontacja ogranicza się na rzucaniu argumentów i… obie strony okopują się na swoich stanowiskach. A co gorsza, nie pada parę istotnych pytań wobec tej czwórki, np. skąd się wzięły te wizje, jak się poznali? Brakowało próby przekonania drugiej strony, że to wszystko jest wyłącznie zbiegiem okoliczności. Ale jedno na ich twarzach widać: strach i odczucie, że nie chcą tu być. To by pomogło lepiej wejść w buty tych „porywaczy”. Podobnie jak w „Split” mamy retrospekcje z życia naszej pary rodziców (Jonathan Groff i Ben Aldridge), pozwalając lepiej poznać ich relację. O dziwo, nie wybijało to z rytmu. To wszystko dobrze wygląda w obrazku (film kręcono na taśmie 35 mm), nie brakuje znajomych ruchów kamery czy niemal zapełniających cały obraz twarzy.

pukajac do drzwi2

Niestety, jest jeden poważny problem. A mianowicie zakończenie i wyjaśnienie całej sytuacji jest tak bardzo w mordę, że już bardziej się nie da. Wolałbym pozostawienie tego w stanie zawieszenia. Parę dialogów też może przyprawić o ból uszu i efekty specjalne parę razy są niespecjalne, ale można na to przymknąć oko. Zwłaszcza, że całość jest bardzo dobrze zagrana. Odkryciem jest tutaj Dave Bautista jako Leonard – lider grupy porywaczy. Bardzo wycofany, tłumiący swoje emocje, mówiący bardzo spokojnym głosem, bardzo przekonująco pokazuje lidera tej dziwnej grupki nieznajomych (równie dobrze zagranych m.in. przez Ruperta Grinta). Fantastyczny jest także Ben Aldridge, który z Jonathanem Groffem tworzą parę naszych protagonistów. Ten pierwszy jest bardziej agresywny, ekspresyjny i racjonalny, ten drugi to spokojniejszy, wycofany gość. Cała ta relacja jest prowadzona bez fałszu, szczególnie jak mamy jeszcze debiutującą Kristen Cui (córka Wen), który pięknie uzupełnia ten obrazek.

pukajac do drzwi3

Czyżby Shyamalan wrócił do formy? Częściowo tak. „Pukając do drzwi” przypomina, że ten zdolny twórca nadal potrafi trzymać w napięciu aż do (prawie) samego końca. Niestety, zdarzają się potknięcia w nie za dobrych dialogach czy zakończeniu, niemniej trudno odmówić atmosfery osaczenia i niepokoju. Dowód na to, że tego reżysera nie należy jeszcze skreślać.

7/10

Radosław Ostrowski

The ABC Murders

Każdy fan kryminałów prędzej czy później natknie się na powieści Agathy Christie. Postacie panny Jane Marple i Herculesa Poirota stały się częścią popkultury, tworząc wiele wersji tych postaci. Pod koniec roku 2018 brytyjska BBC postanowiła (zgodnie z paroletnią tradycją) przenieść w formę miniserialu kolejną powieść brytyjskiej mistrzyni kryminałów. Ale pierwszy raz spotykamy się z Poirotem.

Jednak tym razem nasz detektyw troszkę poszedł w odstawkę. Czasy swoje wielkiej chwały i świetności minęły dawno (jest rok 1933), dodatkowo jako cudzoziemiec bywa nielubiany przez rodowitych Brytyjczyków, mimo pełnej asymilacji. Nie jest już przez nikogo zatrudniany i w zasadzie pozostaje tylko czekanie na śmierć. Aż tu nagle dostaje list od niejakiego A.B.C., który grozi, że zacznie zabijać i jedynie nasz detektyw będzie w stanie go powstrzymać. Co gorsza, zabójca sprawia wrażenie osoby, która naszego Belga zna więcej niż dobrze. Policja jednak sprawę ignoruję, zaś inspektor Japp przeszedł na emeryturę. Kiedy jednak sprawca dotrzymuje słowa, Poirot podejmuje się (troszkę na własną rękę) poprowadzić śledztwo. A wszystko się zaczęło, gdy do pewnego małego hoteliku trafia pan Cust. Alexandre Bonaparte Cust.

abc1

Tym razem scenarzystka Sarah Clarke zmierzyła się z niemal ikoniczna postacią, troszkę zmodyfikowała przy fabule (odstępstw jest dość sporo, ale nie kłują mocno w oczy – z pewnymi wyjątkami) i zrobiła solidny, bardzo mroczny kryminał. Jednak twórcy serwują pewną sztuczkę: od razu poznajemy sprawcę i ważniejsza jest tutaj psychologiczna rozgrywka. Taka zabawa w kotka i myszkę między Poirotem a zabójcą, sprawiającym wrażenie psychopaty. A jednak nie brakuje tutaj kilku wolt, które wywracają całą intrygę do góry nogami. Same zbrodnie (w większości) dzieją się poza ekranem, a my widzimy jedynie trupy pełne krwi. Jednocześnie dość wiernie odtworzono realia epoki – film zachwyca scenografią, kostiumami oraz kilkoma sztuczkami montażowymi (sceny pisania listów, gdzie każde uderzenie maszyny brzmi jak strzał z karabinu), dodającymi atrakcyjności. W ogóle montaż parę razy wprowadza w pole,

abc2

Ale żeby nie było tak słodko, to muszę się do paru rzeczy przyczepić. Po pierwsze, samo zawiązanie intrygi trwa dość powoli, przez co pierwszy odcinek troszkę mnie wynudził. Na szczęście z czasem zaczyna nabierać impetu, by w finale zaskoczyć (na szczęście). Po drugie, parę razy zostaje tutaj wpleciony (za pomocą ulubionego narzędzia filmowców, czyli łopaty) kwestia imigrantów oraz nietolerancji Brytyjczyków wobec nich. Jeszcze ta wrogość jest podsycana przez media. Po trzecie (i chyba najważniejsze) zostają wplecione sceny z przeszłości Poirota, czyli przed trafieniem do Anglii w 1914. Z jednej strony rozumiem ten zabieg, bo chodziło o pogłębienie psychologicznego portretu naszego detektywa, ale samo wyjaśnienie tej tajemnicy nie było mi do szczęścia potrzebne. No i troszkę mnie rozczarowało (powiedziałbym coś więcej, ale to mi nie przejdzie przez gardło), przez co byłem zdumiony.

abc3

Początkowo wybór Johna Malkovicha do roli Poirota wydawał mi się niedorzeczny. Nie zrozumcie mnie źle, bo to świetny aktor, ale ten detektyw tak kojarzy się z brytyjską kulturą, że automatycznie wyobraża się w tej roli mieszkańca Albionu. Jednak sama interpretacja oraz pomysł na tą postać jest znakomita. Amerykanin bardzo dobrze pokazał pewne zmęczenie oraz wręcz wegetację Poirota, który nie stracił swoich umiejętności dochodzeniowych. Jest jak mędrzec, który widział wiele, ale jednocześnie jest w nim coś mrocznego (mocno to pokazuje scena rozmowy z księdzem). Szkoda, ze dopowiedzieli tą tajemnicę. Mimo, że zrezygnowano z jego charakterystycznych wad (próżność, przywiązanie do symetrii), pozostawiono jego ironiczne poczucie humoru. Drugim zaskoczeniem jest Rupert Grint w roli młodego inspektora Crome’a, dzięki czemu udaje się odciąć od znanej kreacji z pewnej serii o czarodzieju z blizną. Aktor świetnie sobie radzi w roli zarozumiałego, pewnego siebie buca, który powoli zaczyna dostrzegać w Belgu sojusznika, a nie wroga. Ta relacja jest jedną z przyjemniejszych rzeczy na ekranie, choć troszkę za mało panowie mieli wspólnych scen. Równie imponującą robotę robi Eamon Farren jako tajemniczy pan Cust, który wydaje się być pozornie miłym dżentelmenem, lecz skrywa pewną tajemnicę. Poza tym jest jeszcze parę ciekawych postaci drugoplanowych, które zapadają w pamięć jak właścicielka motelu (Shirley Henderson), przywiązana do luksusu panna Grey (Freya Mavor) czy chorująca lady Clarke (Tara Fitzgerald).

Powiem szczerze, że serial „ABC” jest porządnie wykonanym miniserialem, który proponuje inne spojrzenia na postać Poirota, troszkę przypominając „Pana Holmesa” z Ianem McKellenem w roli główniej. Bardziej skupia się na psychice bohatera, chociaż intryga kryminalna też potrafi wciągnąć, mimo pewnych potknięć.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Śniegi wojny

Kwiecień 1940, Norwegia. Podczas walki zostaje zestrzelony niemiecki samolot pilotowany przez porucznika Horsta Schopisa. On i dwaj ocaleni podoficerowie ruszają, by znaleźć schronienie. Po dniu trafiają do opustoszałej chaty. W tym samym czasie pojawiają się brytyjski oficer i strzelec, którzy też zostali zestrzeleni. Cała piątka chcąc nie chcąc, by przetrwać musi podjąć ze sobą współpracę, co nie będzie takie łatwe.

snieg2_300x300

Historia oparta na faktach, w dodatku nakręcona przez Norwegów. W dodatku dość ciekawie pokazują, że w pewnych sytuacjach trzeba zawiązać między sobą porozumienie, choć jest ono budowane na niepewności i braku zaufania z obydwu stron. Zwłaszcza, że stawką jest przetrwanie. Stopniowa niechęć powoli buduje porozumienie, zaś przedstawiciele obu nacji zaczynają się lubić. Wszystko to opowiedziane w niespiesznym tempie (wiadomo, ostry mróz i zima na zewnątrz), ale pokazane jest to w naprawdę ciekawy i intrygujący sposób. Lody zaczynają ustępować, zaś bohaterowie odsłaniają się i mówią o sobie, swoich marzeniach i losach. W dodatku piękne plenery mroźnej Norwegii oraz solidna realizacja.

snieg1_300x300

Aktorzy zaś wypadają całkiem przyzwoicie. Najbardziej wysuwają się przede wszystkim dowódcy obydwu stron grani przez Floriana Lukasa i Lachlana Nieboera,  porucznika Shopisa oraz kapitana Davenporta. Każdy z bohaterów jest zróżnicowany, bo nie brakuje młodego, zafascynowanego Hitlerem kaprala, mrukliwego sierżanta oraz strzelca. A ich losy przypominają, że mamy do czynienia tylko z ludźmi, a nie żołnierzami.

Może i przesłanie nie jest zaskakujące, a tematykę wałkowano wielokrotnie, „Śniegi wojny” są kawałkiem całkiem niezłego z przyzwoitą obsadą, piękną scenerią oraz po prostu solidną realizacją.

6/10

Radosław Ostrowski