Odległy ląd

Stacja kosmiczna gdzieś na jednym z księżyców Jowisza. Tutaj robotnicy są zatrudniani przez wielką firmę do wydobywania surowców, choć warunki są bardzo nieprzyjemne. Tak bardzo, że kilku pracowników zaczyna dostawać ataku szału oraz zabijając się. Sytuację, mimo szybkiego pozbywania się ciał (albo tego co, z nim zostało), próbuje wyjaśnić nowy szeryf, William O’Neil. Powoli odkrywa, że za wielkim sukcesem firmy stoją… przemycane narkotyki, zlecane przez kierownika kolonii, Marka Shepparda. Na nieszczęście szeryfa, do konfrontacji staje samotnie, zaś szef wynajmuje zabójców.

Peter Hyams na początku lat 80. był już znanym filmowcem, opromienionym sukcesem „Koziorożca 1”. Więc nie było zaskoczeniem, że znowu sięgnął po kino SF. Jeśli do czegoś miałbym porównać „Odległy ląd” to byłaby hybryda „Obcego” z… westernem. Ze szczególnym wskazaniem na „W samo południe”, zwłaszcza od momentu oczekiwania na zabójców. Dlaczego z filmem Ridleya Scotta? Bo ma tak samo brudny, chropowaty świat zdominowany przez korporacje. Te są nastawione na zysk za wszelką cenę, decydując się na wyzysk w zamian dając duże wypłaty oraz bonusy. Wszyscy odwracają wzrok, a system działa bardzo sprawnie, więc po co to psuć? Historia jest prosta i brzmi znajomo, ani nie jest widowiskowa. Ale Hyams prowadzi to tak pewnie, że nie ma tutaj miejsca na nudę.

Jest troszkę bieganiny, jest suspens oraz finałowa strzelanina, potrafiąca ograć przestrzeń. Co ciekawe, jest parę drobnych zaskoczeń, jednak nie zdradzę wam. Realizacyjnie wygląda to bardzo w stylu „Obcego”, czyli bardzo przyziemnie i chropowato. Pomaga w tym na pewno świetna scenografia, balansująca między sterylnością a zużyciem. Jedynym poważniejszym problemem dla mnie są dwie rzeczy. po pierwsze, sceny gdy postacie ulegają dekompresji. Innymi słowy z powodu przeciążenia grawitacji ich głowy wybuchają. Być może w czasie realizacji była to jedna z teorii naukowych, jednak w filmie wygląda to śmiesznie. Drugim problemem jest odtwórca roli syna głównego bohatera. chłopak wypada bardzo sztucznie oraz nie jest podobny do swoich rodziców. Zwłaszcza że szeryfa gra absolutnie świetny Sean Connery, zachowujący (pozorny) spokój w stresowej sytuacji.

Jak już wspomniałem Connery’ego, drugą wyrazistą postacią jest jeszcze dr Lazarus. Frances Sternhagen daje tej postaci szorstkość, zadziorność oraz charakterek, czyniąc z nią jedyną sojuszniczką naszego bohatera. Chociaż sama do tego by się nie przyznała. Antagoniści są tutaj solidni oraz typowi dla tego okresu, czyli korpo-szef (solidny Peter Boyle) oraz drobne role zabójców.

„Odległy ląd” mógłby być spokojnie spin-offem serii zapoczątkowanej przez Ridleya Scotta. Szorstki, chropowaty klimat, korporacja w tle oraz charyzma Connery’ego czyni ten film małą perełkę. Zbitka westernu z SF działa tutaj mocno, pokazując jak wiele osiągał Peter Hyams w wysokiej formie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Nieśmiertelny

Oglądając sobie “The Old Guard” przypomniałem sobie o pewnym klasyku z lat 80., który też opowiadał o ludziach żyjących dużo dłużej od zwykłych śmiertelników. Taki jak choćby Connor MacLeod – XVI-wieczny goral ze Szkocji, który przeżył swoją śmierć podczas walki. Mieszkańcy jego rodzinnej wioski nie wierzyli swoim oczom i podejrzewali mężczyznę o układy z Szatanem. Wygnany poznaje egipskiego nieśmiertelnego, Juan Ramirez, który staje się jego mentorem i przygotowuje do ostatecznego celu: Zgromadzenia, gdzie ma dojść do walki nieśmiertelnych, jaką wygrać może tylko jeden. Przeciwnikiem jest niejaki Krugan, próbujący powalić MacLeoda już w XVI wieku.

Russell Mulcahy opowiada pozornie prostą historię o człowieku, dla którego wieczne życie staje się niby darem, lecz tak naprawdę udręką. Narracja jest prowadzona dwutorowo, gdzie poznajemy bohatera współcześnie w Nowym Jorku, jak i w przeszłości, co bardzo mnie zaskoczyło. Przejścia między tymi liniami toczą się niemal płynnie. Ale przeszłość to nie tylko szkocka wioska oraz samotnia, ale też dwa drobne epizody: XVIII-wieczna Francja (pojedynek ze szlachcicem, gdzie nasz bohater jest pijany) oraz czas II wojny światowej, kiedy zostaje uratowana przyszła współpracownica MacLeoda. Informacje dostajemy powoli, a mimo przeskoków czasowych wszystko jest przedstawione jest klarownie. Co jeszcze bardziej mnie zadziwiło to fakt, że ta historia potrafi zaangażować i ma kilka chwytających za serce momentów jak umieranie ukochanej Connora czy pojedynek Ramireza z Kurganem.

Reżyser prowadzi swoją historię bardzo pewnie oraz – co jest dużą zaletą – wygląda to świetnie. Wiele scen jest kręconych pod specyficznymi kątami, sceny akcji są ekscytujące oraz fantastyczną choreografię. A wszystko jest widoczne oraz klarowne, bez zbędnego efekciarstwa czy szybkiego montażu. To wszystko jeszcze podkręca fenomenalna muzyka Michaela Kamena oraz piosenki grupy Queen. Plus absolutnie zapadające w pamięć role Christophera Lamberta (Connor), charyzmatycznego jak zawsze Seana Connery’ego (Ramirez) oraz znakomitego Clancy’ego Browna (demoniczny Krugan). Czego chcieć więcej?

8/10

Radosław Ostrowski

Twierdza

Alcatraz – jedno z najsłynniejszych więzień w historii USA. Tam przebywali najgroźniejsi przestępcy aż do zamknięcia w 1963 roku. Jednak to tutaj dochodzi do bardzo poważnej sytuacji. Generał Hummel razem z najbliższymi współpracownikami wziął wycieczkę jako zakładników i zainstalował 15 rakiet z niebezpieczną bronią chemiczną. Żąda w zamian 100 milionów dolarów na tajne konto, by przekazać forsę rodzinom wojskowych, którzy polegli w tajnych operacjach. Daje na to dwa dni, ale FBI ma inny plan. Na wyspę decydują się wysłać speca od broni chemicznej, agenta Stanleya Goodspeeda oraz Johna Masona – skazańca, któremu raz udało się uciec z Alcatraz.

twierdza2-1

Michael Bay po sukcesie swojego debiutu dostał szansę na realizację kolejnego hitu. Dostał troszkę większy budżet, ale to nie jest jeszcze poziom „Transformers”. Sama intryga oraz punkt wyjścia jest bardzo intrygujące, dodając kopa. Już od pierwszych scen czuć tutaj fetyszyzowanie oraz szacunek reżysera do armii (zaczynamy od pogrzebu w deszczu), przy jednoznacznym ataku na urzędników państwowych i szefa FBI. Ci są pokazani jako manipulatorzy, ukrywający wiele tajemnic by osiągnąć swoje cele. I po raz pierwszy u Michaela Baya trzeba ratować świat, który tutaj ma rozmiary San Francisco, czyli stawka jest poważniejsza. I muszę przyznać, że ta prosta opowieść wciąga jak cholera. Reżyser z jednej strony jest bardzo kameralny – jak na Baya – ale same sceny akcji potrafią podnieść adrenalinę z kopytem. Nieważne czy mówimy o szalonym pościgu samochodowym (co z tego, że ściganym jest skazaniec wypuszczony po ponad 30 latach, który zapierdala niczym rajdowiec), wykradzenie rakiet z gazem czy wszelkie strzelaniny dziejące się w Alcatraz. Wszystko zrobione płynnie, dynamicznie i z zaskakująco niewielką ilością eksplozji (pod koniec jest jedna, ale wyglądająca cudownie). W tle gra bardzo bombastyczna muzyka (współautorem jest Hans Zimmer i to czuć), montaż jest bardzo dynamiczny a’la Tony Scott, nie brakuje ciętego humoru oraz paru dziur logicznych. Bay jest tutaj w olimpijskiej formie.

twierdza2-2

Jeszcze bardziej interesująca jest tutaj obsada. Niedoświadczonego w polu agenta Goodspeeda gra ówczesny gwiazdor kina akcji Nicholas Cage. I bardzo dobrze sobie radzi jako człowiek zmuszony do podjęcia działań jakich nie robił, pod wpływem dużej presji. Mam tylko jeden problem z tą postacią, że co parę minut zmienia się z trybu troszkę nieporadnego agenta w zdeterminowanego oraz upartego skurczybyka. Powinno być to bardziej konsekwentnie poprowadzone. Film kradnie dla siebie Sean Connery jako Mason – bardzo opanowany, twardy szpieg, który nie budzi zaufania, idący raczej swoimi ścieżkami. Najlepszy z całego grona jest jednak Ed Harris jako generał Hummel. To nietypowy czarny charakter, którego motywacja potrafi wzbudzić zrozumienie a nawet sympatię. Nie jest przerysowany, demoniczny czy okrutny, ale bardzo ludzki. To się nie zdarza zbyt często w tym gatunku.

twierdza2-3

Nie dziwię się, że „Twierdza” jest uznawana za najlepszy film w karierze Baya. Jest wszystko to, co w kinie akcji być powinno: brawurowe sceny akcji, świetne aktorstwo oraz bardzo pewna realizacja. Owszem, zaczyna wkraczać tutaj patos, wojskowy sprzęt jest wręcz nachalnie pokazywany, jednak Bay nie przekracza granicy dobrego smaku i dostarcza masę przyjemności. Welcome to the Rock.

8/10

Radosław Ostrowski

Człowiek, który chciał być królem

Indie, końcówka XIX wieku. To tam przebywa dwóch byłych żołnierzy brytyjskiej armii – Daniel Dravot oraz Peachy Carneham. Przemytnicy, szantażyści i drobni awanturnicy, którzy postawili sobie za cel dokonanie niemożliwego: podbić Kafiristan. Kraj ten znajduje się bliżej Afganistanu, a żaden biały człowiek nie stanął tam od czasu Aleksandra Wielkiego. Panowie chcą zjednoczyć wszystkie tamtejsze klany, objąć tron królewski i zabrać z niego wszelkie bogactwa. Idzie im łatwiej niż planowano, a Dravot zostaje uznany za boga, mającego być synem samego Aleksandra.

czlowiek krol1

John Huston chciał zrealizować ten film już w latach 50. Główne role mieli wtedy zagrać Clark Gable i Humphrey Bogart, jednak obaj panowie zmarli. Później mieli się pojawić na miejscu Burt Lancaster z Kirkiem Douglas, a następnie (już w latach 70.) Paul Newman i Robert Redford. Amerykański aktor, który już pracował przy poprzednich filmach reżysera zasugerował, iż te postaci powinni zagrać Brytyjczycy. I tak na scenę weszli Michael Caine z Seanem Connerym, zaś produkcja ruszyła z kopyta w 1974 roku.

czlowiek krol2

Założenie było proste, czyli zrobienie filmu awanturniczo-przygodowego w starym stylu. Sama akcja toczy się dość powoli i spokojnie, co może wielu znużyć. Reżyser przy okazji niejako wraca do tematu obsesji oraz marzeniu o wielkości, które kończy się upadkiem. Bo jak długo można oszukiwać ludzi, kapłanów, że jest się bogiem? Nie brakuje wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności, które podtrzymują zainteresowanie. Mimo dłużyzn oraz dość szorstkiego poczucia humoru, „Człowiek” robi wrażenie. Przede wszystkim pod względem scenografii oraz kostiumów, także same krajobrazy (te góry zimą!!!) wyglądają wręcz majestatycznie. Zderzenie wręcz prymitywnych zwyczajów ze ówczesną, nowoczesną bronią oraz cywilizacyjną mentalnością daje wiele trafnych obserwacji. Ale jest też ostrzeżeniem przed zaślepieniem chciwością oraz pychą.

czlowiek krol3

Wszystko to fantastycznie sprzedaje duet Connery/Caine, między którymi czuć silną chemię. Daniel i Peachy to wręcz idealna mieszanka sprytu, siły oraz wnikliwego talentu obserwacji. Ale tak naprawdę ten drugi wydaje się zachowywać zdrowy rozsądek, przez co budzi sympatię do końca. Zaś Daniel coraz bardziej wczuwa się w rolę boga i ma coraz bardziej ambitne plany, co Connery pokazuje coraz większą pewnością siebie. Obydwaj spychają cała resztę na drugi plan, co świadczy o ich wielkiej klasie.

„Człowiek, który stał się królem” jest uznawany za najlepszy film Hustona lat 70., który troszkę idzie w innym kierunku. Jest bardziej kameralny, spokojny, gdzie akcja ma bardziej służyć zbudowaniu portretu ludzkiego umysłu. Może nie ma tej mocy, co „Skarb Sierra Madre”, jednak nie zabrakło tutaj zbyt wiele.

7,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

Agresja

W małym brytyjskim miasteczku grasuje seryjny gwałciciel. Mimo wysiłku policji, sprawca pozostaje nieuchwytny i atakuje kolejną dziewczynkę. Zostaje znaleziona przez sierżanta Johnsona, który prowadzi śledztwo. W końcu pojawia się też podejrzany – Kenneth Baxter, jednak podczas przesłuchania zostaje brutalnie pobity przez Johnsona.

agresja1

Sama historia brzmi jak mroczny i brutalny kryminał, jednak Sidney Lumet idzie w zupełnie innym kierunku, co już widać na samym początku filmu. Mocne, białe światło troszkę zaciemnia obraz, gdzie widzimy posterunek policji i ostatecznie trafiamy do sali przesłuchań. Tam światło zaczyna znikać i ukazują się leżący mężczyźni i jeden stojący z podniesionymi pięściami. Cofamy się potem wstecz, gdzie widzimy policjantów obserwujących dzieci wychodzące ze szkoły. Śledztwo prowadzone jest dość powoli, by potem – do momentu przesłuchania – zeszło na boczny tor, jakby było tylko pretekstem dla pokazania czegoś więcej. Tym czymś jest studium obłędu i szaleństwa naszego sierżanta – pomaga w tym świetny montaż, gdzie odkrywamy (we fragmentach) wcześniejsze śledztwa pełne krwi, trupów i mroku. Reżyser powoli odkrywa prawdę w sprawie obecnego dochodzenia, a dokładnie tego, co się stało podczas przesłuchania Baxtera. Wszystko tutaj oparte jest na dialogu oraz niepokojącej muzykę, podkreślającej mroczny klimat filmu. A każde przesłuchanie ma tak silny ładunek emocjonalny, że rozsadza od środka – takim napięciem można byłoby obdzielić kilka innych filmów. Do tego świetne dialogi oraz wiarygodna psychologia postaci.

agresja2

Reżysera wspierają przy tej pracy znakomici aktorzy. Tutaj rządzi i dzieli nieprawdopodobny Sean Connery, który ma tutaj błysk szaleństwa w oku. Tworzy portret zdeterminowanego śledczego, który jednak jest skażony swoją pracą. Zbrodnie, których jest świadkiem „piętnują” i prześladują go w głowie, doprowadzając go niemal do załamania nerwowego. Poza nim wybijają się dwaj znakomici aktorzy – Ian Bannen (tajemniczy i perwersyjny Baxter, co do którego winy nie ma niezbitych dowodów) oraz Trevor Howard (opanowany i spokojny inspektor Cartwright, przesłuchujący Johnsona), stanowiący silną przeciwwagę dla pulsującego Connery’ego.

agresja3

„Agresja” jest prowokacyjnym przypomnieniem o tym, że w każdym z nas siedzi bestia, czekająca na właściwy moment, by uderzyć. Mroczne, chwytające za gardło kino, które ubrane w konwencję gatunku, przekazuje trudną prawdę o człowieku. Może wielu znużyć, jednak ma ten film siłę rażenia.

8/10

Radosław Ostrowski

O jeden most za daleko

Niewiele osób pamięta, że w jeszcze w 1944 tak wyglądała Europa. II wojna światowa toczyła się już piaty rok i nadal przebiegała po myśli Hitlera. Wojska niemieckie kontrolowały większą część Europy. Sytuację odmieniło D-Day. 6 czerwca 1944 roku – tego dnia wojska alianckie pod dowództwem generała Dwighta Eisenhowera wylądowały na północnym wybrzeżu Francji, w lipcu rozpoczęły ofensywę. W sierpniu wyzwoliły Paryż. Niemcy cofali się na wszystkich frontach, ale zwycięstwa zaczęły sprawiać Aliantom coraz większe problemy. Sprzęt nadal dowożono z Normandii  z odległości ponad 400 mil i ciągle go brakowało. Alianci posuwali się coraz wolniej. Eisenhover musiał stawić czoło innemu problemowi: jego dwaj najsławniejsi generałowie – Patton, dowodzący wojskami na południu i Montgomery na północy – chronicznie się nie znosili. Ich długotrwała rywalizacja nigdy nie była tak zacięta. Sprzętu było zbyt mało dla obu armii, każdy z nich chciał pokonać Niemców. Jeden chciał wyprzedzić drugiego w drodze do Berlina. We wrześniu 1944 roku Montgomery opracował spektakularny plan o kryptonimie Market-Garden. Eisenhover pod wielką presją swoich przełożonych zaakceptował plan i operacja Market-Garden stała się faktem. Plan ten, podobnie jak wiele innych planów z poprzednich wojen, miał zakończyć konflikt przed Bożym Narodzeniem, by chłopcy mogli wrócić do domu.

jedenmost1

Kino wojenne można rozumieć na kilka sposobów. Jednym z nich jest osadzenie akcji w czasie wojny, gdzie stawiane są moralne dylematy albo też tworząc kino akcji. W latach 60. i 70. Był mocno obecny trend polegający na precyzyjnym rekonstruowaniu wielkich bitew oraz operacji wojskowych z gwiazdorską obsadą (mającą na celu skupić uwagę widzów i zachęcić ich, by poszli do kina) oraz popisami pirotechników oraz kaskaderów i statystów. „O jeden most za daleko”, będący rekonstrukcją przebiegu operacji Market-Garden jest ostatnim tego typu tytułem.

jedenmost2

Nakręcony przez Richarda Attenborough w 1977 roku film imponuje do dzisiaj gigantycznym rozmachem, faktograficznym podejściem do sprawy, gdzie przeplatają się losy dowódców, ich żołnierzy oraz cywili (także od strony niemieckiej) oraz znakomitą obsadą. Cała operacja zaczęła się 17 września 1944 roku, a jej celem było opanowanie mostów nad Renem w Holandii. Zadanie opanowania otrzymali generał Roy Urqhart, podpułkownik John Frost, generał James Gavin oraz generał Stanisław Sosabowski. Plan był dość karkołomny, gdyż spadochroniarze mieli zająć wcześniej tereny, a brygada pancerna miała dołączyć jako odsiecz. Ale reżyser bardzo przekonująco pokazuje przyczyny przegranej (nieudolność, niedziałające radio, pogoda nie pozwalająca na zrzuty, zlekceważenie przeciwnika, pycha planujących itp.), która nie wydawała się taka oczywista.

jedenmost3

Sama konstrukcja opowieści z dzisiejszej perspektywy wydaje się mocno archaiczna – kamera pokazuje większość wydarzeń z oddali, prowadząc z punktu A do punktu B, jednak same sceny batalistyczne (zwłaszcza najbardziej dramatyczna obrona Arnhem przez Frosta) imponują bogactwem szczegółów, rozmachem oraz popisami pirotechników, zaś kilka drobnych epizodów (sierżant Dohue, który pistoletem zmusza lekarza do zbadania ciężko rannego dowódcy, dom Katie Her Torst zmieniony w szpital dla rannych żołnierzy czy próba zdobycia zrzutu przez żołnierza brytyjskiego) zapada w pamięć bardzo mocno. Podobnie jest z majestatyczną sceną lotu samolotów oraz zrzutu spadochroniarzy – czuć wtedy naprawdę wielką siłę aliantów (niemiecki generał na ten widok rzekł: „Gdybym mógł dysponować taka siłą”) oraz skalę całego przedsięwzięcia – gigantyczną, a także ze sceną odwrotu wojsk – poprowadzoną po cichu, wręcz elegijnym tonem z brudnymi, zmęczonymi i wykończonymi wojakami. Problem polega na tym, że na to wszystko patrzymy ze sporego dystansu, co przy takich filmach jak „Szeregowiec Ryan” czy „Helikopter w ogniu”, gdzie jesteśmy wrzuceni w sam tygiel, wydaje się troszkę archaiczne.

jedenmost4

Aktorzy też zrobili swoje, więc tylko ograniczę się do wymienienia tego gwiazdozbioru: Dirk Bogarde, Sean Connery, Michael Caine, Anthony Hopkins, Gene Hackman, Elliott Gould, James Caan, Edward Fox, Robert Redford, Maximillian Schell, Liv Ullmann, Ryan O’Neal. Te nazwiska robią wrażenie, a scenarzysta daje każdemu tyle czasu, żeby zabłysnąć.

jedenmost5

Ostatni taki klasyk kina wojennego, który trwa 3 godziny (prawie), ma rozmach epickich superprodukcji (a to wszystko zrobione bez efektów komputerowych, z tysiącem statystów oraz tonami materiałów wybuchowych), gwiazdorską obsadę i mocno trzyma się faktów. Jak ktoś lubi kino historyczne, obejrzeć musi, a fani kina wojennego tez znajdą coś dla siebie. Mimo iż trąci myszką, to dla mnie kawał znakomitego kina.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Morderstwo w Orient Expressie

Tytułowy Orient Express to elegancki pociąg kursujący z Paryża do Stambułu (i odwrotnie). To właśnie nim w 1935 roku wyrusza sławny detektyw Hercules Poirot, by pilnie dotrzeć do Londynu. Dzięki pomocy dyrektora linii Bianchi’ego, Poirot znajduje przedział, jednak pociąg tkwi w zaspie śnieżniej na terenie Jugosławii. Wtedy zostaje znalezione zasztyletowane ciało jednego z pasażerów – niejakiego Ratchetta. Poirot postanawia poprowadzić śledztwo.

orient_express1

Agatha Christie była (i jest) uważana za mistrzynię literackiego kryminału. Prędzej czy później filmowcy wzięliby za jej dorobek. W 1974 zadania adaptacji znakomitego kryminału podjął się Sidney Lumet. Reżyser jednak zaczyna swoją historię wydarzeniami sprzed 5 lat (porwanie i morderstwem córki państwa Armstrongów) – ubranymi głównie w błękitnym filtrze kamery i rozegrana praktycznie bez słów. Jak się potem okaże, te wydarzenia okażą się kluczem do wyjaśnienia morderstwa w Orient Expressie. I jak to u Christie bywa – każdy miał motyw, wszyscy są podejrzani i jest jeden dociekliwy śledczy, wspierany przez dyrektora linii oraz dr Constantine’a. Jednak pojawiają się problemy – każdy ma alibi, tropy się nawzajem wykluczają, a dowody coraz bardziej oddalają od prawdy. Wszystko to sprowadza się do przewrotnego zakończenia, które wywraca wszystko do góry nogami.

Lumet potwierdza tutaj, że kameralna przestrzeń jest w stanie zbudować klimat tajemnicy i osaczenia. Na szczęście przed teatralnością broni praca kamery oraz zgrabny montaż, a niektóre rozmowy są pokazane jednym płynnym ruchem kamery (przesłuchanie szwedzkiej misjonarki). Reżyser trzyma rękę na pulsie, przemycając odrobinę humoru, rozładowującego napięcie.

orient_express2

W dodatku zebrano gwiazdorską obsadę, która nawet stereotypowe postacie jak angielski kamerdyner (John Gielgud) czy rozgadana Amerykanka (Lauren Bacall) stają się postaciami z krwi i kości. Trudno też nie zauważyć rozedrganego sekretarza ofiary McQueena (Anthony Perkins), nakręconego makaroniarza (Denis Quilley) czy cichej Szwedki (nagrodzona Oscarem Ingrid Bergman), a lista jest znacznie dłuższa, gdyż mamy tu m.in. Seana Connery’ego (pułkownik Arbuthnout) czy Michael York (hrabia Andrenyi).

Jednak najtrudniejsze zadanie otrzymał 35-letni Albert Finney w roli Poirota. Nawet on nie spodziewał się, że będzie musiał zmierzyć się z późniejszymi rolami Petera Ustinova czy Davida Sucheta. Z dzisiejszej perspektywy Finney sprawia wrażenie mocno przerysowanego, na granicy karykatury i (nad)ekspresji. Zamiast stonowanego i eleganckiego dżentelmena, mamy tutaj dość antypatycznego choleryka z twardym akcentem, którego wady (pedantyczność, próżność) sprowadzono do absurdu. Trzeba przyznać, że to dość odważne i niekonwencjonalne podejście do Poirota, przyniosło aktorowi nominację do Oscara i BAFTY. Po latach to podejście wypada zaskakująco dobrze, doprowadzając niemal do zwątpienia w wielki intelekt Belga. I ja dałem się na to nabrać.

orient_express3

„Morderstwo” mimo upływu lat pozostaje naprawdę dobrym kryminałem, który jest fantastycznie zagrany, ma styl i elegancję klasycznego kryminału. Udało się uniknąć ramoty i nadal gwarantuje rozrywkę na wysokim poziomie.

8/10

Radosław Ostrowski

Indiana Jones i ostatnia krucjata

Rok 1938. Doktora Indianę Jonesa prosi o pomoc tym razem ekscentryczny kolekcjoner dzieł sztuki, Walter Donovan. Celem ma być znalezienie świętego Grala – kielicha, po którego wypiciu można otrzymać życie wieczne. Wcześniej milioner prosił o pomoc ojca Indy’ego, ale ten zaginął w Wenecji…

indy_33

Po zbyt mrocznej „Świątyni Zagłady” Spielberg nakazał Indy’emu znów szukać cudownego artefaktu, od którego będą zależeć losy całego świata. A czy może być zaskoczeniem, jeśli po taki artefakt, rękę będą chcieli położyć przydupasy Adolfa H. (spotkanie Indy’ego z samym Fuhrerem do dziś potrafi bawić)? Czyli w zasadzie mamy powrót do stylistyki „Poszukiwaczy…”, mianowicie wielką przygodę na horyzoncie. Jednak w tym układzie pojawia się nowy zawodnik – dr Jones senior, który ponad 40 lat zajmował się badaniami nad Gralem. A poza tym jest to, co zawsze – dużo strzelania, bijatyk okraszonych humorem (sekwencja walki w czołgu, gdzie Indy próbuje odbić ojca i Brody’ego), wspaniałej muzyki Johna Williamsa oraz niezwykłości. Ale czy może być inaczej, jeśli poszukiwany artefakt jest mocno związany z wiarą? Czymś, co dla naukowca (a takim na pewno jest Indy) jest rzeczą trudna, wręcz niewygodną. Ale nadal tą konfrontację dobra ze złem ogląda się z wielka frajdą, choć jest ona mocno oparta na schematach, które dzisiaj wydają się lekko archaiczne.

indy_31

Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia tu ogromną frajdę – sam początek, który można nazwać genezą. Ucieczka młodego Indy’ego ze zrabowanym krzyżem w 10 minut przedstawia skąd Indy ma taki strój, dlaczego boi się węży i czemu nosi bicz. Ridley Scott na genezę Robin Hooda potrzebował dwóch godzin. I wracają też starzy znajomi Salah i Marcus Brody, choć ten ostatni stał się nie radzącym sobie w otwartej przestrzeni naukowcem. Po raz kolejny Douglas Slocombe (już w trakcie kręcenia tracący wzrok) potwierdza swoje umiejętności jako operator (weneckie kanały czy trzy finałowe próby do zdobycia Grala), akcja trzyma w napięciu, a zakończenie jest satysfakcjonujące i idealne (niestety, chciwość doprowadziła do powstania następnej części, ale to temat na dłuższą rozmowę). Poza tym, nie chcielibyście osiągnąć życia wiecznego?

indy_32

Jeśli chodzi o obsadę, to jak mówiłem wrócili starzy znajomi – Harrison Ford (nikt inny nie mógłby być Indym), John Rhys-Davies (Salah) i Denholm Elliott (Brody). Jednak jest tutaj jedno potężne wzmocnienie – fantastyczny Sean Connery jako profesor Jones. Elegancki dżentelmen, który bardziej radzi sobie z książkami niż w akcji (zamiast spalić linę, podpalił podłogę), ale chemia między nim a synem jest bardzo silna i namacalna, choć panowie mocno nie przepadają za sobą. A młodsze wcielenie Indy’ego, czyli River Phoenix świetnie wczuł się w tą postać. Ale Indy, no nie ma ręki do kobiet, gdyż dr Schneider (Alison Doody) okazuje się podstępną nazistką. I jest jeszcze Donovan (Julian Glover w formie), który ma wręcz obsesję na punkcie nieśmiertelności. Czarne charaktery wypadają tutaj naprawdę dobrze.

indy_34

Może nikogo nie przekonam, ale dla mnie „Ostatnia krucjata” to nie tylko najlepsza część przygód naszego dzielnego poszukiwacza przygód, ale też esencja kina przygodowego czy w ogóle rozrywki na najwyższym pułapie, który dla wielu wydaje się nieosiągalny. I to ostatnie ujęcie – takie powinno być zwieńczenie całej serii. Więcej nie trzeba mówić, prawda?

indy_35

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

 


Marnie

Marnie Edgar jest nałogową złodziejką, która zatrudnia się jako sekretarka pod innym nazwiskiem i okrada swoich szefów. Teraz postanawia dobrać się do Marka Ruthlanda, który nie daje się nabrać. Zatrudnia ją, obserwuje, w końcu bierze z nią ślub, by rozwiązać jej tajemnicę oraz dość dziwne zachowanie.

marnie1

„Marnie” brzmi i trochę wygląda jak „Psychoza”, tylko w wersji żeńskiej. I nie jest to skojarzenie chybione, bo tutaj też jest bardziej skupienie na psychice bohaterki oraz tajemnicy (reakcja na czerwień, męski dotyk i burze). To jest dla reżysera istotniejsze niż kryminalna intryga, która tym razem nie powala, choć powinna. To wszystko jest jakieś sztuczne, na granicy przerysowania i po raz pierwszy od bardzo dawna czułem kompletne znużenie i obojętność wobec tego, co się działo na ekranie. A działo się tam wiele, nawet rozwiązanie całej łamigłówki wydawało się dość oczywiste. Realizacyjnie nie ma się tu czego przyczepić, jednak sama realizacja to trochę za mało, by przykuć uwagę na dłużej.

marnie2

 

Bo sama fabuła nie powaliła na kolana, w dodatku zagrane jest to tak sobie. Tippi Hendren jako Marnie wypadła całkiem nieźle, ale w scenach ataków wydawała mi się przerysowana i sztuczna, wręcz manieryczna. Trochę lepszy był Sean Connery – pomysłowy, przewidujący i inteligentny facet. Najpierw obserwuje Marnie, zakochuje się w niej, w końcu to on rozwiązuje tajemnicę jej przeszłości (mroczna sprawa z dzieciństwa).

Cóż, zdarzało się, że nawet najlepsi popełniali błędy. „Marnie” jest takim potknięciem Hitchcocka. Czyżby jego najlepsze lata były już za nim?

5/10

Radosław Ostrowski