Emilia Perez

Chyba żaden film spośród nominowanych do Oscara nie wywoływał aż tak ostrych reakcji jak „Emilia Perez”. Mieszanka musicalu, dramatu, sensacji i opery mydlanej nie jest oczywistym połączeniem, ale reżyser Jacques Audiard nie bał się robił nieoczywistych połączeń. Czy tym razem wyszedł zwycięsko?

Bohaterką filmu jest Rita Castro (Zoe Saldana) – prawniczka, działająca w poważnej kancelarii, choć w cieniu swojego szefa. Dostaje dość nietypową propozycję od niejakiego Manitasa – jednego z potężnych szefów kartelu narkotykowego. Mężczyzna chce… zmienić płeć. Od dziecka czuł się kobietą, do tego od dwóch lat bierze estrogen i nie może już dłużej ukrywać swojej natury. Mecenas ma znaleźć chirurga, który podjął by się tej operacji, zachowując tożsamość klienta w tajemnicy. W zamian ma dostać kilka milionos dolaros. W końcu udaje się znaleźć lekarza w Izraelu, który podejmuje się operacji, udaje się sfingować śmierć gangstera, zaś jego żona (Selena Gomez) i dwoje dzieci trafiają do Szwajcarii. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie? Mijają cztery lata, a Rita pracuje w Londynie i tam poznaje niejaką Emilię Perez (Karla Sofia Gascon), która okazuje się… Manitasem już po operacji. Mecenas jest przekonana, że ma zostać zlikwidowana jako osoba znająca przeszłość kobiety. Tylko, że… NIE. Emilia chce sprowadzić swoją rodzinę do Meksyku i zamieszkać z nimi jako… ciotka.

Sam opis fabuły pokazuje jak wiele się dzieje oraz ile tematów chce ten tytuł poruszyć. Transpłciowość, bezwzględność karteli, korupcja, przyjaźń itd. Meksyk jest tutaj pokazany jako kompletnie zdegenerowane państwo rządzone tak naprawdę przez kartele oraz skorumpowany wymiar sprawiedliwości. Bieda jest tu powszechna, prawo wydaje się być bezsilne, a w środku tego całego chaosu trzy kobiety szukające swojego miejsca. A wszystko polane sosem z jakiejś brazylijskiej telenoweli, próbującej wyglądać niczym film Almodovara (meksykański dom Emilii) oraz… musicalu. Niestety, cała ta hybryda zwyczajnie gryzie się ze sobą. Same piosenki (w większości to tak naprawdę bardziej recytowane fragmenty dialogi ze śladową ilością melodii) – poza bardzo energiczną „El Mar” w scenie podczas gali charytatywnej – nie zapadają kompletnie w pamięć, podobnie jest z choreografią (może poza początkiem na ulicy oraz w/w galą). A sama historia to pomieszanie z poplątaniem, w którym nie byłem się w stanie odnaleźć.

Ale chyba najgorsza jest dla mnie główna bohaterka i nie jest to wina grającej ją Karli Sofii Gascon, tylko jak bardzo niespójnie została napisana. Niby chce zerwać z przeszłością i zacząć nowe życie (nawet zakłada fundację, która pomaga znaleźć ofiary karteli), ale jednocześnie chce mieć blisko swoją rodzinę. Nie rozumiem tej sprzeczności, do tego kobieta sprawia wrażenie manipulantki, próbującej trzymać kontrolę nad najbliższymi (jej reakcja na wyprowadzkę Jessie z dziećmi i jej nowym facetem to sugeruje). Do tego na koniec – po śmierci – zostaje przez lokalnych mieszkańców traktowana jak święta, co we mnie wywołało tylko śmiech oraz niedowierzanie. Równie niebudząca sympatii jest Jessie, grana przez Selenę Gomez. Ciągle znudzona, niby próbująca się odnaleźć i przetrawić żałobę, ale kompletnie ma w dupie swoje dzieci oraz bardziej zależy na pieniądzach oraz swoim nowym gachu. Jedynie Zoe Saldana broni się z tej obsady i jako jedyna mnie interesowała, ale nawet ona nie mogła sama tego udźwignąć.

Technicznie wygląda to porządnie i nie brakuje paru kreatywnych ujęć, ale w ogólnym rozrachunku „Emilia Perez” jest ogromnym rozczarowaniem. Płytki, pełen rwanych wątków, nieprzekonujących postaci oraz stereotypowego przedstawienia Meksyku. Nieudolna kalka „Narcos” sklejona z „Panią Doubtfire” (dawno nie widziałem) w musicalowym sosie, która traktuje się zbyt poważnie. Jeśli chcecie szalonego i niekonwencjonalnego, lepiej sięgnijcie po „Annette”. Tam przynajmniej piosenki zapadają w pamięć.

3,5/10

Radosław Ostrowski

Opiekun

Dla Bena Benjamina ostatnie lata nie były zbyt łaskawe. Po rodzinnej tragedii przestał pisać, rzuciła go żona (nie chce on podpisać papierów rozwodowych) i od dłuższego czasu nie może znaleźć pracy. Zapisuje się na kurs opiekuna, by podjąć się tego zadania. Jego pierwsze zlecenie może być dość trudne, bo „klientem” jest Trevor: chłopak cierpiący na dystrofię mięśniową (nie jest w stanie samodzielnie się poruszać). Chłopak jest dość trudny w obyciu i ma dość nietypowe hobby – zbiera informacje o bardzo oryginalnych miejscach. Mężczyzna postanawia wykorzystać to i proponuje wyruszenie do tych miejsc.

opiekun1

Netflix nie ma ręki do filmów – taka opinia się przyjęła przez lata. Jednak w morzu średniaków i słabizn można wyłuskać kilka ciekawych propozycji. Taki jest film Bena Burnetta, mocno budzący skojarzenia z „Nietykalnymi”. I nie chodzi tutaj o relację między opiekunem a nazwijmy go „klientem”, ale także o balansowanie między humorem a powagą. Brak doświadczenia Bena zderzony z dość niewyparzoną gębą oraz irytacją odczuwalną w Trevorze doprowadza do spięć, wręcz elektryzuje. Ale kiedy fabuła idzie w stronę kina drogi. Podróż dla obydwu panów będzie szansą na przewartościowanie pewnych rzeczy. Bo Trevor jest bardzo zamknięty, niepewny, mocno osadzony w swojej wieży zwanej tu pokojem. Trzyma się z góry określonego porządku, trzyma się na dystans i stworzył pancerz w postaci bezczelnego chłopaka. Ben też skrywa tajemnicy, ma minę zbytego psa, sprawia wrażenie człowieka bardziej wegetującego niż żyjącego. Potrafi jednak dostrzec pewne drobiazgi i chce wszczepić radość życia swojemu podopiecznemu. Ale po drodze pojawia się jeszcze trzecia osoba – zagubiona nastolatka Dorothy, szukająca drogi do Denver. I w tym momencie „Opiekun” zaczyna zahaczać w kierunku kina inicjacyjnego, zaś wątek romansowy brzmi szczerze, nie rezygnując z humoru (pierwsze słowo wypowiedziane przez chłopaka do Dot – mistrzostwo podrywu 😉).

opiekun2

Sama realizacja bardzo przypomina kino niezależne. Czyli nie mamy budżetu, ale i tak film wygląda ładnie. Rzadko obecne krajobrazy oraz nietypowe miejsca (farma z największym wyrzeźbionym bykiem czy największa dziura świata) dodają pewnej wyjątkowości do tego projektu. W tle gra bardzo delikatna muzyka, co pomaga wejść w nastrój.

opiekun3

Muszę przyznać, że także aktorsko jest bardzo dobrze. Kompletnie mnie zaskoczył Paul Rudd, bardziej poważny niż zwykle oraz z bardzo melancholijnym wyrazem twarzy. To najbardziej wyciszona kreacja tego aktora, choć nie pozbawiona komediowych momentów (próby nauczenia chłopaka… sikać na stojąco czy rady podczas podrywu). Aktor potrafi się wykazać i ma świetnego partnera w postaci Craiga Robertsa, choć jego postać na początku ciężko polubić. Bo Trevor jest złośliwy, wręcz bezczelny oraz pełen dość specyficznego poczucia humoru. Początkowe utarczki zamieniają się w głęboką, poważną więź. Gdyby ta relacja by zawiodła, film też byłby słaby. Drugą niespodzianką była naprawdę dobra Selena Gomez jako nie do końca mająca plan na życie Dot. Naturalna, troszkę rzucająca mięsem, ale mająca troszkę inną twarz. Jest też dość nadopiekuńcza matka w wykonaniu Jennifer Ehle.

Pozornie zwykły film obyczajowy, ale tak naprawdę to bardzo ciepłe, niepozbawione humoru kino drogi. Nawet Netflix miewa czasem przebłyski i potrafi stworzyć niegłupi film z bardzo nietypową rolą Rudda.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Spring Breakers

Z czym wam się kojarzą letnie ferie? Lub wakacje jak kto woli? Koniec nauki, imprezy, alkohol, seks, narkotyki. Tak samo to sobie wyobrażały sobie cztery małolaty, które by mieć kasę na wakacje we Florydzie… napadły na restaurację. Brit, Cotty, Candie i Faith (jedyna normalna z tej grupy) chcą się po prostu zabawić i zaszaleć. Dlatego ruszyły na bibę w hotelu. Potem zgarnęła je policja, by wyjść za kaucją opłaconą przez Aliena – gangstera-rapera. No i wtedy się zaczęła impreza.

Nie wiem jak wy, ale ja nigdy nie słyszałem o takim reżyserze jak Harmony Korine. Jego najnowsze dzieło wygląda krzykliwie, kiczowato, wręcz żywcem wzięte z jakiegoś teledysku MTV – mocno krzykliwe kolory, świadome balansowanie na granicy kiczu, elektroniczno-ambientowo-dubstepowa muzyka budująca klimat odrealnienia, wręcz przekoloryzowanego snu. Dodajmy jeszcze hacjendę z basenem, nieskończone orgie, seks pokazany bez hamulców i cenzury (dużo tyłków, dużo cycków) oraz banalne i tandetnie brzmiące dialogi, pełne powtórek i przebitek. Ale już w momencie usłyszenia dźwięku ładowanej spluwy, zacząłem podskórnie wyczuwać, że to nie będzie przyjemna zabawa. Twórcy w dość widowiskowy i efekciarski sposób pokazują mentalność współczesnych nastolatek zapatrzonych i karmiących się współczesna popkulturą – życia na skróty, traktowania zabijania czy kradzieży „jakby to było w pier*** grze video”.

spring1

Czy słysząc coś takiego, a jednocześnie widząc pozowanie na gangsterów i twarde laski, można to traktować absolutnie poważnie? W tej niby zabawie mamy obserwację pokolenia zapatrzonego, myślącego jak popkultura – szybko, mocno, intensywnie, a jednocześnie bez korzystania z mózgu. To jedna wielka zgrywa, która może zostać załapana przez nielicznych (zwłaszcza przerysowany i krwawy finał), gdyż wygląda ona bardzo niepoważnie i jest zasłonięta dużą ilością cycków, co może sprawiać problemy w skupieniu się. I albo to wyłapanie, albo odtrącicie uważając całość za kompletnie idiotyczną i bez sensu.

spring2

Jeśli chodzi o aktorstwo, to tak naprawdę jest to popis jednej osoby – Jamesa Franco. Jego Alien to pewny siebie cwaniaczek, który tez jest przesiąknięty popkulturą (zwłaszcza „Scarfacem”) i uważa siebie za niezniszczalnego twardziela oraz poetę, pełnego wrażliwości i złotych myśli. Jednym słowem – kompletny debil, goniący za swoim amerykańskim snem. Towarzysza mu cztery pstrokato ubrane dziewczyny, równie tępe i chodzące prawie w samym bikini (czyli Selena Gomes, Vanessa Hudges, Ashley Benson i Rachel Korine – prawie same gwiazdki Disneya), które mocno niszczą swój poprzedni wizerunek. Ich amerykański sen to seks, balangi, alkohol i gangsterka, zaś jego spełnienie wydaje się czymś wspaniałym. Jakby kompletnie nie wiedziały, że ma to wszystko swoja mroczna stronę.

Kontrowersyjny, ostry, szokujący, na granicy bełkotu i zgrywy, co naprawdę jest trudno wykryć. Na pewno jest niezwykłe doświadczenie, które może zaskoczyć wielu.

7/10

Radosław Ostrowski