Marika – Marta Kosakowska

00marikamarta_kosakowskawebpl2015

Ta wokalistka nurtu reggae ostatnio bardziej była kojarzona jako jedna z prowadzących pewien znany talent show. Jednak postanowiono z Mariki zrezygnować (nie wiem kto z kogo odszedł), ale artystka postanowiła nie marnować czasu i nagrać nowy album, podpisując się swoim imieniem oraz nazwiskiem.

I jeśli ktoś spodziewał się kontynuacji brzmienia reggae’owego, będzie raczej niemile zaskoczony. Już otwierający całość „A jeśli to ja” nagrany ze wsparciem Goorala zapowiada zmiany. Owszem, jest saksofon i fortepian, jednak wszystko polane w sosie elektronicznym oraz zapętleń. Dalej jest jeszcze ciekawiej: od pulsującej perkusji („1000 Lamp”), delikatnie wplecioną gitarę akustyczna („Jak rozmawiać”), wokalizy współgrające z narastającymi, mrocznymi klawiszami („Idę” pełne dźwięków futurystycznych) czy niemal dyskotekowego bitu („Drugi dzień”). Tego się nie spodziewałem, a całość zaskakuje zarówno wysmakowaną stylistyką (utrzymane w r’n’b „Łodyżka” przypominała mi utwory… Jessie Ware) i nietypowymi elementami (dubstep w „Niebieskim ptaku”), a także gośćmi (poza Gooralem znalazło się miejsce dla Skubasa, Grubsona i duetu XxanaxX), którzy wykonali swoją robotę bardzo dobrze.

Sama Marika bardzo dobrze odnajduje się w tym elektronicznym tle (nawet dwa remiksy autorstwa BRK) brzmiały fajnie). Teksty też są mniej banalne niż można byłoby się spodziewać.

„Marta Kosakowska” sprawiła mi niespodziankę. Marika ewoluuje i ta zmiana zapowiada, że będziemy mieli do czynienia z kameleonem. Wydaje mi się, że już na reggae’owej działce osiągnęła już wszystko, więc zmiana entourage’u była tylko kwestia czasu. Chociaż nigdy nic nie wiadomo, w każdym razie czekam na to, co pokaże Marika następnym razem.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Grzegorz Ciechowski – Spotkanie z legendą

Spotkanie_z_legenda

Tribute albumy zawsze są trudne, bo wtedy mierzy się z wykonawcą o statusie legendy. Zwłaszcza, jeśli tą legenda jest Grzegorz Ciechowski, frontman zespołu Republika – jednej z najważniejszych polskich grup lat 80. Jednak znalazła się garstka szaleńców, która podjęła wyzwanie, wsparci przez orkiestrę pod batutą Adama Sztaby, a całość zrealizowano w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

I trzeba przyznać, że to brzmienie bardzo zaskakuje, a najbardziej znane przeboje Republiki nabierają nowych interpretacji. Słychać to w otwierającej całość „Białej fladze”, która zaczyna się powoli, z coraz bardziej narastającymi smyczkami i wiercącymi w tle gitarami. Ale tylko do połowy, gdy dostaje rockowego ognia oraz bardziej spektakularnego finału dęciakowo-pianistyczno-perkusyjnego, w czym pomaga mocny głos Piotra Cugowskiego. „Nieustanne tango” jest… tangiem, zaczynającym się dość klasycznie i spokojnie (flety i fagoty), do których dołączają werblowa perkusja oraz smyczki, by w refrenie osiągnąć ekstremum uderzenia, a szorstki wokal Marka Dyjaka sprawdza się bez zarzutu. „Telefony” to klasyczna mieszanka rockowo-symfoniczna (aranżacja z dęciakami na pierwszym planie – mocne), ale wokal zespołu Red Lips mocno psuje wrażenie, ale już wyciszony „Tu jestem w niebie” (dobrze śpiewający Igor Herbut z grupy Lemon) z finałowym patosem w postaci pełnego brzmienia orkiestry. „Moja krew” nabiera mroku, nie tylko dzięki Justynie Steczkowskiej (bardziej wrzeszczy niż śpiewa, ale to się sprawdza), ponuremu wstępowi (krótka gra fortepianu oraz walcowe smyczki), zapętlającemu się i dodającemu kolejne instrumenty.

Im dalej, tym ciekawiej. Nie zabrakło nastrojowej ballady („Ani ja, ani ty” z Melą Koteluk na pokładzie czy „Tak długo czekam” z poruszającym Skubasem i gitarowym wstępem), pazura (agresywny, niemal metaliczny „Kombinat” z Tymonem Tymańskim – strzał w 10), ale co najciekawsze zostaje zachowany wysoki poziom, a kilka aranżacji zaskoczyło innością („Nie pytaj o Polskę”). Nie będę więcej opowiadał, bo sami powinniście zmierzyć się z tą fantastyczną płytą.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

https://www.youtube.com/watch?v=bm2JQ8xSOxg&w=300&h=247

Skubas – Brzask

Brzask

Dwa lata temu Skubas zachwycił publiczność swoim debiutanckim albumem „Wilczełyko”. Ale jak wiadomo, by utrzymać się w punkcie zainteresowania, trzeba nagrywać dość regularnie. Dlatego na nowy materiał czekaliśmy standardowe (zazwyczaj) dwa lata. Tym razem jednak Skubas sam odpowiada za całość brzmienia.

„Brzask” zawiera tylko 10 piosenek, które są stylistyczną kontynuacją debiutu. Wiec mamy dalej gitarowe granie, miejscami naprawdę mroczne (lekko psychodeliczny „Diabeł” z przesterowanymi gitarami), innym razem bardziej delikatne i spokojniejsze („Ballada o chłopcu”). Różnorodność jest największym atutem, zarówno pod względem tempa jak i instrumentarium. Poza gitarami słychać dęciaki (‘Rejs”), dynamiczną perkusję (szybki „Plac Zbawiciela” z dziwaczną elektroniką pod koniec), pstrykanie („Kołysanka”), wiolonczelę (końcówka „Kołysanki”). Efekt jest porażający i każdy utwór jest przebogaty aranżacyjnie – instrumentarium naprawdę piękne wybrzmiewa, nie brakuje tez potencjału na radiowe przeboje jak w tytułowym utworze.

Klimat jest spójny, wokal Skubasa przykuwa uwagę od pierwszego do ostatniego dźwięku, a bardzo poetycki teksty zapadają w pamięć na długo. I to wszystko czyni „Brzask” na chwilę obecną najlepszą polska płytą tego roku. Jesień będzie wyjątkowo bogata i przyjazna.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski


Ten Typ Mes – Trzeba było zostać dresiarzem

jpg

Trzeba było zostać dresiarzem
Mieć żonę Dagmarę, synka Sebka
Trzeba było zostać cwaniakiem, z prawem na bakier
Lecz za słaby łeb mam
Trzeba było dusić w zarodku
Całą wrażliwość już od początku
Sprawdzać czy chomik na siatce
Puszczony z okna będzie latawcem

Mes jest jedną z najciekawszych postaci polskiej sceny hip-hopowej, co potwierdzał już kilkakrotnie. Ale tym razem chyba postanowił przebić samego siebie i zastanowił się, co by było, gdyby został dresiarzem na początku swojej drogi zawodowej. A dalej jest jeszcze ciekawiej.

Za bity tutaj odpowiadają znani producenci hip-hopowi Sherlock oraz Szogun i naprawdę się napracowali. Mamy tutaj dźwiękowy koktajl Mołotowa. Od klasycznego pulsowania przez jazzową wkretkę („Nie skumasz jak to jest”) aż do chilloutu („Będę na działce”) i eksperymentowania. Elektronika tutaj pulsuje, w dodatku naszpikowane jest tutaj wieloma smaczkami takimi jak odgłos autobusu + głos lektora Piotra Borowca („Ikarusałka”), dubstepowa wstawka („Trze’a było”), w dodatku nie pozbawione potencjału przebojowości, minimalistyczny podkład („Głupia, spięta dresiara” z organami Hammonda oraz nakładającymi się głosami), wrzucone fragmenty starych piosenek („Będę na działce”), a nawet pójście w stronę klubowego disco („LoveYourLife”). Do tego jeszcze swoje robi gitara („Ochroniarz Patryk”). Na bogato jest i te 17 utworów mija jak w mordę strzelił.

Mes też zaszalał, nie boi się także samemu śpiewać w refrenach (wychodzi mu to całkiem nieźle) i technicznie też pozostaje w wysokiej formie, a jego flow jest naprawdę bardzo przyjemne w odsłuchu. A w tekstach Mes poza obserwacją rzeczywistości nie skupia się na sobie czy imprezach. Podsumowuje ostatnie 25 lat („W autobusie z cmentarza”), zastanawia się co by było, gdyby pozostał dresiarzem czy opowiada dość pokręconą bajkę o misiu spełniającym życzenia („LoveYourLove”). A to i tak nie wszystko.

Jakby było tego mało Mes zaprosił wielu gości, w większości spoza środowiska hip-hopowego (poza Peją). I to zarówno muzyków (trębacz Michał Tomaszczyk i pianista Zbigniew Jakubek) oraz wokalistów (Andrzej Dąbrowski w „Asie”, Skubasa w „Ochroniarzu Patryku” czy Olafa Deriglasoffa w „Tul petardę”). Choć te występy są ograniczane do refrenów, to brzmią one naprawdę dobrze wkomponowane w całość.

Trzeba stwierdzić, że Mes swoim najnowszym podzieli swoich fanów. Mieszanka oldskulowego brzmienia z eksperymentalną elektroniką oraz wnikliwymi obserwacjami muszą eksplodować. Dla mnie to było naprawdę pomysłowe i odświeżające. Najlepsza płyta hip-hopowa tego roku? Być może.

8,5/10

Radosław Ostrowski