Devs

Chyba żadne inne nazwisko tak nie przyciąga uwagi fanów SF w ostatnim czasie jak Alex Garland. Reżyser “Ex Machiny” i „Anihilacji”, a także scenarzysta “W stronę słońca” czuje się w tym gatunku jak ryba w wodzie. Jednak bardziej skupia się na aspekcie science, dialogach oraz dyskusjach niż na efekciarskiej akcji. Nie inaczej jest w zrealizowanym dla stacji Hulu mini-serialu “Devs”.

Cała historia toczy się w San Francisco, a dokładnie wokół korporacji Amaya. Jej szefem jest mocno brodaty Forest (zaskakujący Nick Offerman), gdzie w tajemnicy jest tworzony projekt o nazwie Devs. Nikt poza pracownikami znajdującymi się w osobnym bunkrze nie wie, na czym ma polegać ta praca. Do tego bardzo elitarnego zajęcia trafia – dzięki demonstracji – informatyk Sergiej, którego dziewczyna Lily (Sonoya Mizuno) także pracuje w korporacji (dokładnie w dziale szyfrowania). Tego samego dnia mężczyzna nie wraca, co wzbudza niepokój u dziewczyny. Niedługo później zostaje znalezione spalone ciało, a sprawa wydaje się zamknięta. Lily jednak wyczuwa, że coś jest nie tak i prosi o pomoc swojego byłego chłopaka. Ten początkowo odmawia, lecz sprawy się komplikują.

Z tego zarysu fabuły można zacząć wyciągać pewne wnioski na temat “Devs”. Że zawiera wiele znajomych elementów: wszechpotężną korporację, nawiedzonego lidera czczonego niczym Mesjasz, spisek, przełomowe odkrycie/wynalazek oraz mroczna tajemnica, odkrywana bardzo powoli. Tylko, że… nie do końca. Garland wykorzystuje konwencję SF i fabułę z wątkiem lekko kryminalnym do snucia refleksji naukowo-filozoficznych. W celu odpowiedzenia na jedno z fundamentalnych pytań: co decyduje o naszym życiu? Determinizm czy wolna wola? Czy w ogóle mamy jakikolwiek wpływ na swoje decyzje, czy może jednak wszystko z gory zostało rozpisane, a my jesteśmy tylko pionkami? Takich pytań spodziewać się można w powieściach hard SF jak u Stanisława Lema czy Philipa K. Dicka.

Garland (odpowiedzialny także za scenariusz) miesza tutaj enigmatyczność “Annihilacji” z naukowymi dyskursami “Ex Machiny”. Nie zapomina jednak, że jest to serial gatunkowy. Więc poza sporą ilością dialogów, monologów oraz cytatów nie brakuje suspensu. Bardzo oszczędnie odkrywane karty przyciąga uwagę i zmusza do oglądania w skupieniu, przyglądając się każdemu szczegółowi. Jest parę twistów po drodze, wplecionych retrospekcji oraz scen brutalnych. Wszystko wygląda niesamowicie: niesamowita scenografia z jednej strony zachwyca wizualnie, z drugiej buduje poczucie wyalienowania. A jak już wskoczyła muzyka duetu Salisbury/Barrow, klimat tylko się spotęgował.

I jeszcze jak to jest fantastycznie zagrane. Co jest o tyle interesujące, że reżyser sięgnął po mniej rozpoznawalne twarze. Nawet jeśli pojawia się znajoma twarz jak w przypadku Nicka Offermanna czy Alison Pill, są obsadzeni mocno wbrew emploi. On jest pozornie łagodnym, spokojnie mówiącym guru, zmotywowanym do działania przez prywatną tragedię; z kolei ona wydaje się zimną, wykalkulowaną I twardo stąpającą po ziemi prawą ręką. Ogromną niespodziankę zrobiła Mizuno, której eteryczna uroda frapuje, zaś jej determinacja oraz pomysłowość budzą podziw (scena ataku paniki to mistrzostwo świata!!!), tak samo postać informatyka Lyndona, którą zagrała… Cailee Spaeny.

Mimo skomplikowanej tematyki oraz różnych teorii, “Devs” był dla mnie przystępny. Muszę jednak ostrzeć, że mimo zamkniętej struktury (jednosezonowa), nie spodziewajcie się odnalezienia odpowiedzi na wszystkie pytania oraz tajemnice. Takiego mindfucka nie zapomnicie na długo. To jedna z ambitniejszych produkcji SF ostatnich lat, naznaczona autorskim piętnem Garlanda.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Hazardzista

Dan Mahoney wydaje się na pierwszy rzut oka szarym człowiekiem, nie wyróżniającym się z grona innych szarych ludzi na świecie. Pracę też ma szarą – jest bankierem w Kanadzie. Niedawno awansował na stanowisko młodszego wspólnika i zajmuje się poważnym rachunkiem. Ale – jak każdy człowiek – ma też swoje sekretne życie. A tam dominuje jedna rzecz, czyli hazard. Od kiedy gra w kasynie, obstawia wyścigi i przegrywa kolejne pieniądze. Hazard plus dostęp do kont daje bardzo niebezpieczną mieszankę.

hazardzista1

Dla reżysera Richarda Kwietniowskiego, historia Mahoneya mogła być pretekstem do różnych konwencji. Mógł to być dramat sensacyjny, pokazujące finansowe przekręty bankiera, policyjnego śledztwa, ale tak naprawdę kryminalny wątek jest tak naprawdę tylko pretekstem. Reżyser bardziej skupia się na psychologicznym stanie bankiera, który już dawno przekroczył linię oddzielającej jego nałóg od życia. Kiedy nałóg przejął nad jego życiem kontrolę – tego nie wiemy, ale Mahoney wydaje się być tego świadomy. Doszedł do tego stopnia, ze hazard jest nierozerwalną częścią, wręcz sensem życia. Sama historia jest oparta na pewnej rutynie: praca, kontakty z bukmacherem (Frank Perlin), wyjazd do Atlantic City, powrót (już spłukany). I tak w kółko, w kółko aż do gry wkracza policja oraz szef kasyna, Victor Foss. Mimo tego spokoju, wręcz rutynowego rytmu, „Hazardzista” potrafi wciągnąć swoim klimatem, coraz większym poczuciem paranoi i pytaniem: czy tym razem się uda wyjść z wygraną? A może nie ma już wyjścia i Mahoney skończy bardzo brutalnie?

hazardzista2

Film ma w sobie pewien hipnotyzujący, w czym pomaga bardzo pulsująca muzyka (elektroniczno-jazzowy sznyt) oraz zgrabny montaż. Kwietniowski bardzo sugestywnie pokazuje coraz bardziej nakręcające się stadium uzależnienia, gdzie nasz bohater kompletnie nie dostrzega problemu i rani kolejne osoby, próbujące mu pomóc. Co takiego jest w tym stole, ze nasz bohater u psychiatry przyznaje, ze najbardziej ekscytujące przeżycie – poza hazardem w skali 1-100 dostaje 20, a hazard maksa?

hazardzista3

Ale film ma jeden mocny atut, którego nie waha się użyć – Philipa Seymoura Hoffmana. W jego wykonaniu Mahoney może i sprawia wrażenie niepozornego grubaska w okularach. Ale kiedy zacznie grać, staje się zupełnie kimś innym – te drobne ticki, rozpędzone i galopujące oczy oraz chłodna twarz tworzą bardzo niebezpieczną mieszankę. Aktor kradnie każdy ekran, tworząc bardzo skomplikowany portret nałogowca, znajdującego się w sytuacji już bez wyjścia. Poza nim trzeba docenić łasicowatego Johna Hurta (szef kasyna Victor Foss) oraz bardzo ciepłą Minnie Driver (Belinda).

„Hazardzista” wydaje się pozornym, skromnym filmem, ale ma w sobie coś tak intrygującego, wręcz uzależniającego. Bardzo sugestywne, mroczne stadium, chociaż pozornie zakończone happy endem, który nie jest dany raz na zawsze.

7,5/10

Radosław Ostrowski