Rok 1985, Nowy Jork. Bohaterami są dwaj ludzie, których różni wszystko, ale łączy jedno – obaj są chorzy na AIDS. Prior Walter to młody chłopak, który na skutek choroby ma halucynacje i widzi anioły. Roy Cohn to doświadczony adwokat, który nie akceptuje swojej diagnozy, ukrywa swoją chorobę i orientację seksualną. Ich losy przeplatają się z innymi mieszkańcami Nowego Jorku.

Przenoszenie na ekran sztuki teatralnej zawsze jest wyzwaniem, nawet jeśli jest to robione przez fachowców. Sztuka Tony’ego Kushnera zebrała wiele prestiżowych nagród i była wydarzeniem roku 1998. Przeniesienie jej na ekran było kwestią czasu. I w 2003 roku powstał 6-odcinkowy miniserial dla telewizji HBO, wyreżyserowany przez Mike’a Nicholsa i napisany przez samego Kushnera. I mam pewien problem z tym dziełem. Jest to ambitna produkcja, w której jest masa tematów i wątków: moralność, władza, seks, AIDS, hipokryzja, normy niszczące człowieka. Dialogi są bardzo mocne i inteligentne, realizacja imponuje, widać duży budżet, mamy obsadę składającą się zarówno z wielkich gwiazd, jak i dużo młodszych kolegów, zaś efekty specjalne nadal robią wrażenie. Więc w czym problem? Niczym ten serial nie zaskakuje – nie chodzi mi tylko o tematykę, ale też o samą treść pełną symboliki, metafor. Mimo ciekawej realizacji, czuć teatralny rodowód. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to ciekawe, choć bardziej wymagające dzieło.

Nichols świetnie prowadzi aktorów, nawet jeśli grają po kilka postaci. Tym bardziej imponuje Meryl Streep (Hannah Pitt/Ethel Rosenberg – prześladująca Roya/rabin Chemelwitz) i Emma Thompson (anioł/pielęgniarka/bezdomna), które są po prostu fantastyczne i zawsze wypadają inaczej. Ale tak naprawdę najważniejsi są dwaj aktorzy: Justin Kirk jako Prior, który walczy o swoje życie do końca, ma różne wizje, gdzie jest prorokiem (żal faceta) oraz Al Pacino wcielający się w Roya Cohna – potężnego prawnika, który próbuje oszukać śmierć. Wywołuje on obrzydzenie, współczucie i szacunek jednocześnie. Tutaj właściwie trudno się do kogokolwiek przyczepić, bo pozostali aktorzy także wypadli przynajmniej bardzo dobrze (ja zdecydowanie wyróżniłbym Mary-Louise Parker i Patricka Wilsona – małżonków Mormonów – ona chora psychicznie i nadużywająca leków, on ukrywający swój homoseksualizm).

Serial ten zdobył wiele prestiżowych nagród, choć nie do końca się z nimi zgadzam. Jedno jest dla mnie pewne: „Anioły w Ameryce” trzeba obejrzeć, choćby po to by samemu wyrobić zdanie. Ale ostrzegam: to nie jest łatwy, lekki i przyjemny tytuł.
7/10
Radosław Ostrowski



