Niezniszczalny

David Dunn jest zwyczajnym człowiekiem, który pracuje jako ochroniarz w Filadelfii. Ale jego życie rodzinne to bajzel – żona i syn nie utrzymują z nim kontaktu, on chce się przeprowadzić. Gdy go poznajemy, wraca pociągiem z Nowego Jorku, gdzie starał się o pracę. Ale podczas powrotu dochodzi do wykolejenia pociągu. David jako jedyny przeżył wypadek i to bez zadrapania. Przypadek? Cud? Zbieg okoliczności? Pewien właściciel galerii Elijah Price – wielki miłośnik komiksów ma swoją hipotezę. Uważa, że Dunn ma wszelkie predyspozycje, by walczyć ze Złem niczym superbohater.

niezniszczalny1

M. Night Shyamalan po realizacji „Szóstego zmysłu” zawiesił wysoko poprzeczkę wobec swojego następnego filmu, czyli zrealizowanego rok później „Niezniszczalnego”. Wszyscy znamy filmy o superbohaterach, gdzie musi nosić lateksowy strój, walić pięściami po złych, posiada różne mega moce (rentgen w oczach, nadludzka siła czy posługiwanie się bronią) oraz jest prawym rycerzem bez skazy. Oczywiście, ma swoje słabości i wady, bierze odpowiedzialność za swoje czyny, walcząc ze swoimi demonami. Ale tutaj reżyser wywraca całą konwencję do góry nogami i ubiera w konwencję dramatu psychologicznego, kompletnie rezygnując z charakterystycznych wizualne oraz ikonograficznie dla komiksowego sztafażu. Shyamalan podpuszcza i przez większość czasu nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie czy David posiada nadprzyrodzone zdolności, czy to tylko kwestia przypadku. Symboliczne są tutaj aż trzy sceny: podnoszenie ciężarów przez Davida (coraz większa waga), trzymająca w napięciu chwila, gdy Josef (syna Davida) próbuje strzelić, by udowodnić „niezniszczalność” Dunna oraz moment „intuicji”. Wtedy jeszcze możemy się zastanawiać i podejrzewać, ale suspens osiągany jest prostymi środkami: długimi ujęciami, skupieniem na twarzach, mroczne otoczenie plus kapitalna muzyka Jamesa Newtona Howarda.

niezniszczalny2

Kulminacją dla całości jest pierwsza akcja naszego bohatera, rozgrywająca się niemal pod koniec filmu, gdy stawką jest ludzkie życie. Ale nawet wtedy, Shyamalan nie popisuje się, choć jest jedna bardzo widowiskowa scena upadku widziana oczami „herosa”. Zdjęcia oraz bardzo spokojny montaż zaskakują i dają ogromną satysfakcję. Tak samo jak naturalne dialogi oraz spokojne sceny z życia rodziny, pokazujące pewną tajemnicę z życia Dunna. Także finałowa wolta prowokuje do myślenia.

niezniszczalny3

Największym zaskoczeniem za to jest bardzo powściągliwe, ale świetne aktorstwo. Bruce Willis ze swoim melancholijnym spojrzeniem skupia swoją uwagę i czuć pewne wewnętrzne napięcie w naszym bohaterze. Jakby wiedział coś więcej niż chce powiedzieć i przyznać się swoją rodziną. Nawet w scenie pierwszej akcji, zachowuje opanowanie. Podobnie stonowany jest Samuel L. Jackson jako ekscentryczny i zagadkowy Elijah, obdarzony łamliwymi kośćmi oraz wielką miłością do komiksu. Poza tą intrygującą parą trzeba koniecznie wspomnieć o Robin Wright (wtedy jeszcze Penn), czyli Audrey oraz wyglądającej niczym sobowtór Haleya Joela Osmonta – Spencer Treat Clark.

niezniszczalny4

„Niezniszczalny” to udana próba realistycznego spojrzenia na mit superherosa – człowieka pomagającego ludziom, choć niekoniecznie chwalącego się przed całym światem. Podobno Shyamalan chciał zrobić trylogię o Davidzie Dunnie, a ostatnie sukcesy spowodują, że może dostać zielone światło. Ale zobaczymy czy powstaną kolejne części najbardziej niedocenionego filmu Hindusa.

8/10 

Radosław Ostrowski

White Dog

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że nocą przejeżdżacie psa. Duży, biały owczarek niemiecki. Tak się zdarzyło Julie – aktorce marzącej o wielkiej sławie, ale pojawiającej się w małych epizodach. W końcu jest młoda i jeszcze może coś osiągnąć. Psiak zostaje przygarnięty przez nią, a kobieta robi, co może. Tylko zwierzę ma pewną mroczną tajemnicą – jest tzw. białym psem. Nie, nie chodzi o kolor jego sierści, ale fakt, iż był on szkolony w gryzieniu oraz zabijaniu czarnych ludzi. Julie decyduje się znaleźć kogoś, kto mógłby „wykorzenić” te nawyki.

biay_pies1

Samuel Fuller w 1982 roku zrobił film, który nie trafił do szerokiej dystrybucji, co ze względu na tematykę nie dziwi. Kwestia rasizmu zawsze należała do drażliwych problemów dla Jankesów, ale symbolem tej nienawiści jest biały pies. Pies przygotowany przez swojego pana, co wprawia w przygnębienie. Reżyser podpuszcza i ciągle myli tropy, bo tajemnicę naszego zwierzaka poznajemy bardzo powoli (scena ataku jak z rasowego thrillera), ale i tak szybciej niż nasza bohaterka. I ciągle rodzą się pytania: czy jest możliwe wyzbycie się zakorzenionych nawyków? Czy czarna skóra przestanie być dla niego wrogością? Na jej widok od razu jego oczy i pysk uruchamiają się automatycznie, co samo w sobie jest podstawą budowania napięcia w takich prostych scenach jak karmienie ręką. Bo nigdy nie wiesz, jak to duże bydle zareaguje. I sceny „prania mózgu” najmocniej trzymają za gardło i budzą niepewność, bo jak mówi sam treser „nigdy nie wiadomo, co może wywołać kolejny atak agresji”, co pokazuje bardzo gorzki finał.

biay_pies2

To poczucie niepokoju potęgowana jest przez melancholijną muzykę Ennio Morricone, trafnie pokazującą stan psychiczny naszego psa. Nasz pieseł (imię nie pada nigdy) robi wrażenie samymi oczami, a postura też sprawia, że nie można go zignorować. Reszta bohaterów, czyli ludzie są tak naprawdę zepchnięci na dalszy plan, ale potrafią skupić uwagę. Tak jest w przypadku tresera Keysa (Paul Winfield), który uparcie i konsekwentnie próbuje przestawić mentalność białego psa.

biay_pies3

„White Dog” wkurzył wielu, ale tylko nieliczni rozgryźli o co tak naprawdę chodziło. Bo łatwo jest naszpikować istotę (nieważne, czy to zwierzę, czy człowiek) fałszywymi przekonaniami, wrogością, nienawiścią i nietolerancją, ale odkręcenie tego w drugą stronę może być trudne, nawet niemożliwe. Ale czy to znaczy, że należy sobie odpuścić i po prostu wyeliminować ich z otoczenia? Sami odpowiedzcie.

8/10

Radosław Ostrowski

Samuel_Fuller

Krawiec z Panamy

Andy Osnard kiedyś był dobrym i inteligentnym agentem brytyjskiego wywiadu. Ale teraz został spalony (długi, romanse), przez co zostaje zesłany do Panamy. Na miejscu postanawia zwerbować człowieka na miejscu do uzyskania informacji. Wybiera popularnego krawca, Harry’ego Pendela – człowieka z wielkimi wpływami oraz mroczną tajemnicą. Krawiec staje się cennym informatorem, tworząc nieprawdopodobne historie o próbie sprzedaży Kanału Panamskiego oraz działalności wyciszonej opozycji.

krawiec_z_panamy1

Wiadomo, że kiedy przenosi się na ekran powieść Johna le Carre, nie należy liczyć na dynamiczną akcję, brawurowe pościgi i strzelaniny. Należy zapomnieć o Bondach, Bourne’ach, Kingsmanach i tym podobnych. Tym razem z dorobkiem pisarza i byłego szpiega zmierzył się brytyjski reżyser John Boorman, a padło na historię agenta oraz jego informatora-fantasty. Wszystko to w pięknie sfotografowanej Panamie, gdzie niemal non stop jest upalnie, a nocą bardziej czuć brud oraz nędzę. Gra prowadzona przez obydwu panów jest clou całego tego projektu i potrafi utrzymać w napięciu aż do przewrotnego i gorzkiego finału. Bo jak bardzo trzeba było być ślepym, by uwierzyć w opowieści naszego Harry’ego? Chyba, że kryje się za tym jakiś poważniejszy plan, ale sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli i może dojść do interwencji wojskowej.

krawiec_z_panamy2

Humor miesza się tutaj z grozą, przemocą oraz cynizmem, ale takie efekty mogą być katastrofalne. Boorman jest dość ostrożny w ocenie naszych postaci, ale pokazuje świat szpiegów taki, jaki znamy z książek le Carre. Szpiedzy to tacy sami ludzie jak my – mający swoje słabości, bardziej zgorzkniali i cyniczni, dla których patriotyzm jest pustym słowem. Dodatkowo jeszcze nie zawsze weryfikują swoje źródła, jakby szukając pretekstu do wojny, zaczepki do zadymy. Ale to przecież są odpowiedzialni ludzie, prawda?

krawiec_z_panamy3

Boorman nie tylko stopniuje napięcie, rozbudowując przeszłość Harry’ego (wplecione retrospekcje), ale też dobierając fantastycznych aktorów z rewelacyjnym Geoffreyem Rushem na czele. Australijczyk jest znakomity w roli krawca rozgadanego jak diabli oraz mistrza tworzenia opowieści. Wydaje się niezłomnym mitomanem, ale tak naprawdę jest skrytym, zakompleksionym facetem, ofiarą swojej własnej opowieści, którą stworzył dawno temu. Te rozedrgane spojrzenia, gestykulacja oraz mowa ciała dopełniają tego portretu. Wspiera go tutaj Pierce Brosnan i on za nic nie przypomina agenta 007. Andy jest bardziej cyniczny, nie boi się szantażować, a kobiety traktuje przelotnie jako materiał do bzykania. To facet, który już dawno stracił złudzenia i robi swoje, bo jest w tym dobry. I to ta interakcja wnosi całość na wyższy pułap, czyniąc interesującą psychologiczną grę. Warto wspomnieć, że przebijający się wujek Benny (bliski krewny oraz wzór do naśladowania dla Harry’ego) ma aparycję pisarza Harolda Pintera.

krawiec_z_panamy4

„Krawiec” to typowe kino szpiegowskie a’la le Carre, gdzie bardziej liczy się człowiek uwikłany w działalność bezwzględnych ludzi, nie bojących grać bardzo nieczysto i zdolnych do wszystkiego. Na początku będziecie się śmiać, ale im dalej, tym śmiech utkwi wam w gardle.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Tolerancyjni partnerzy

Richard Parker jest szarym, zwykłym facetem. Pracuje jako kompozytor muzyki pod reklamówki, ma piękną żonę i córkę. Słowem: szczęście niepojęte. I właśnie w to spokojne życie wchodzi sąsiad, Eddy Otis. Facet ma łeb na karku, jest tak życzliwy, że by dać kasę do spłacenia długów, sfinguje wypadek. Do tego jego kobieta jest jeszcze bardziej apetyczna niż można to sobie wyobrazić, a głos ma całkiem niezły. Eddy wpada nagle na pomysł, by wieczorem zamienili się łóżkami. W sensie, że jeden prześpi się z żoną drugiego. Proste i przyjemne, prawda? Tylko, że następnego dnia żona Eddy’ego zostaje znaleziona martwa, a Richard staje się podejrzanym o morderstwo.

tolerancyjni_partnerzy1

Alan J. Pakula jest pewną marką, więc można było być pewnym sukcesu. Reżyser kombinuje tutaj jak może i zaczyna wszystko bardzo spokojnie, niemal jak film obyczajowy z odrobiną humoru. Powoli widzimy jak nasi sąsiedzi zaprzyjaźniają się ze sobą i nawet wyczuwalne jest pewne erotyczne napięcie. I po 40 (mniej więcej) minutach następuje wolta oraz kompletna zmiana klimatu, wpadając w dziwaczną intrygę. Jednak kiedy pojawia się detektyw z firmy ubezpieczeniowej, zacząłem się zastanawiać, czy ta łamigłówka może być taka prosta? Niestety, była i wszystko oparło się na mistyfikacji, a powolna atmosfera matni zostaje coraz bardziej osłabiona. Wyjaśnienie oraz sposób działania naszych antagonistów jest tak przewidywalny, że nawet finał, gdy Richard niczym „Komando” włamuje się na chatę Otisa i robi wjazd, wygląda śmiesznie oraz naiwnie. Tylko dlaczego jest to opowiadane w tak poważny sposób, że nie można przestać się śmiać?

tolerancyjni_partnerzy2

Sytuację – poza niezłą reżyserią, ratuje dobre aktorstwo. Kevin Kline pasuje do roli sympatycznego, ale bardzo statecznego i trzymającego mocno głowę na karku Richarda. Podobnie atrakcyjne są Mary Elizabeth Mastrontonio oraz Rebecca Miller, ale i tak ekran kradnie Kevin Spacey. Już wtedy magnetyzował swoją charyzmą, a jego Eddy to blond włosy, wiecznie uśmiechnięty cwaniaczek w jednej chwili potrafiący zmienić się w prawdziwe monstrum – wykalkulowane, chłodne, niebezpieczne. Jest też Forest Whitater jako prywatny detektyw z firmy ubezpieczeniowej, który jak zawsze trzyma fason.

tolerancyjni_partnerzy3

Pakula tym razem zawodzi, gdyż chyba nie do końca był pewny, co zrobić z tym scenariuszem. Są pewne drobne niespodzianki, ale od połowy napięcie jest bardzo nierówno dawkowane (a finał z uzi można było albo darować, albo inaczej rozegrać). Nie brakuje mroku, ale jest też dość naiwnie, jednak morał jest prosty: uważajcie na swoich sąsiadów, bo nie wiadomo jaki numer wam wytną.

tolerancyjni_partnerzy4

6,5/10

Radosław Ostrowski

Wszyscy ludzie prezydenta

Rok 1972. To był jeszcze czas, gdy ludzie wierzyli, że przy władzy stoją mądrzy, inteligentni i niepozbawieni sprytu ludzie, dbający o powszechny pokój oraz dobrobyt.  Jednak jak wiadomo, pewne rzeczy mają w zwyczaju ulegać zmianom. A wszystko zaczęło się od drobnego włamania w hotelu Watergate, gdzie była siedziba sztabu wyborczego demokratów (tych bardziej na lewo w przeciwieństwie do republikanów). Policja aresztowała pięciu ludzi, a podczas procesu okazało się, ze byli to agenci CIA. Dziennikarz The Washington Post Bob Woodward zaczynał drążyć cała sprawę, do której został przydzielony (jako wsparcie) Carl Bernstein jako bardziej doświadczony kolega po fachu. Nie spodziewali się, ze wpadną w prawdziwe gówno, odkrywając wysoko sięgający spisek.

wszyscy_ludzie_prezydenta1

Afera Watergate położyła mocno cień na władzy i zniszczyła zaufanie do polityków w USA. Cała sprawę opisali panowie Bob Woodward i Carl Bernstein w bestsellerowej (chociaż podobno niezbyt porywającej) książce „Wszyscy ludzie prezydenta”. Było kwestią czasu, by zainteresowali się nią filmowcy. Prawa do adaptacji nabył (już wtedy) politycznie zaangażowany Robert Redford, a ten uznał, iż tylko jeden człowiek jest w stanie opowiedzieć tą historię – Alan J. Pakula. Trzeba przyznać, że reżyser w niemal reporterskim stylu opowiada skomplikowane dziennikarskie śledztwo. Już sam początek, gdy widzimy włamanie do hotelu Watergate imponuje powolnym wstępem (na początku tylko słyszymy dźwięki), by utrzymać w napięciu (zdarzenie obserwuje kolega z hotelu naprzeciwko).

wszyscy_ludzie_prezydenta2

Pakula niczym Fincher w „Zodiaku” skupia się na żmudnym dochodzeniu oraz zbieraniu faktów do kupy. A to oznacza rozmowy, rozmowy, rozmowy, telefony, telefony i kłótnie z przełożonymi.  Bo trudno w to uwierzyć, ale wszystkie informacje musiały być w 100% zweryfikowane i potwierdzone w co najmniej dwóch wiarygodnych źródłach, co dzisiaj wydaje się nie do pomyślenia. Tutaj oddany jest hołd dla klasycznego dziennikarskiego etosu, ale rozumiem tych, co mogą odnieść wrażenie nudy na ekranie. Akcji jako takiej nie ma, ale mimo to reżyser umie utrzymać w napięciu. Zarówno podczas rozmów (tutaj wybijają się rozmowy z Judy Hoback), jak przede wszystkim w spotkaniach z tajemniczym informatorem Głębokim Gardłem (dopiero w 2005 roku ujawniono, że był nim Mark Felt, zastępca dyrektora FBI) odbywające się w garażu podziemnym, w kompletnym mroku, gdzie mogło zdarzyć się wszystko.

wszyscy_ludzie_prezydenta3

Śledzenie fabuły nie należy do najprostszych rzeczy, gdyż po drodze pada tyle nazwisk i postaci, że potrzeba było żonglerskiej sprawności (lub dużego notatnika), by znaleźć powiązania: kto, co, ile, komu podlega. Wyjścia są dwa: albo wszystko notować, albo obejrzeć film minimum dwa razy. Imponuje dzisiaj scenograficzna robota, a dokładniej wygląd redakcji, który został odtworzony 1:1. Ta ilość biurek, nieustanne piszące maszyny, dzwoniące telefony – to wszystko tworzy świetny klimat, a kilka ujęć (sprawdzanie fiszek w bibliotece, ukazane niemal z góry) to prawdziwe realizacyjne majstersztyki.

wszyscy_ludzie_prezydenta5

A jeśli będzie mieli problem z intrygą oraz rozpracowaniem całego dochodzenia, w sukurs przyjdą znakomici aktorzy. W rolach Bernstein i Woodwarda grają Dustin Hoffmann z Robertem Redfordem, tworząc znakomicie uzupełniający się duet. Pierwszy, rozedrgany, niemal impulsywny i notujący gdzie popadnie, drugi spokojny, wręcz analityczny, precyzyjny. Razem zbierają strzępki informacji, starając się złożyć cała aferę do kupy, a oglądanie ich w akcji to czysta frajda. Jednak drugi plan bezczelnie kradnie Jason Robards w roli powściągliwego naczelnego, Bena Bradlee – faceta dbającego o wiarygodność i całkowitą pewność, co do treści. Nie sposób też zapomnieć tajemniczego informatora zwanego Głębokim Gardłem (Hal Holbrook), którego sylwetka – z wyjątkiem twarzy – spowija ciemność.

wszyscy_ludzie_prezydenta4

„Wszyscy ludzie prezydenta” to ostatnia część paranoiczne trylogii Pakuli, gdzie jednostki zazwyczaj były skazywane na przegraną w konfrontacji z władzą i systemem. Ale tutaj reżyser daje nadzieje i wierzy w instytucje dziennikarstwa jako czwartej władzy. O ile tej nowej władzy dają napisy końcowe, gdzie dostajemy pisane depeszą wieści o politycznych konsekwencja afery. Mocne, uczciwe kino polityczne z najwyższej półki.

8/10

Radosław Ostrowski

Anioły i demony

Profesor Robert Langdon znowu musi dokonać trudnego zadania. I to o tyle niewygodnego, że o pomoc prosi Watykan, który był dość nieprzychylny temu, co zrobił w „Kodzie da Vinci”. Sprawa jest bardzo poważna, gdyż dotyczy wyboru kolejnego papieża. Czterech najpoważniejszych kandydatów zostało porwanych, a ze Szwajcarii skradziono antymaterię, by uczynić z niej bombę. Jeśli nie zostaną spełnione jego żądania, wysadzi Watykan. Langdon wspierany przez włoską panią fizyk oraz Gwardię Papieską, musi rozwiązać, gdzie znajdują się duchowni i bomba, a na to jest tylko 24 godziny.

anioly_i_demony1

Kasowy sukces „Kodu da Vinci” (artystyczny jest co najmniej dyskusyjny) spowodował, ze profesor Langdon musiał powrócić. I znowu reżyserem został Ron Howard, który zrozumiał, że ględzenie zamiast skupienia się na intrydze, kończy się katastrofą. Dlatego zostajemy rzuceni w wyścig z czasem, gdzie jest sporo gonitw i – w przeciwieństwie do poprzednika – czuć napięcie. A jednocześnie wszystko profesor wyjaśnia i tłumaczy, a najdziwniejsze jest to, że urzędnicy watykańscy (szef Gwardii Papieskiej i policji) kompletnie nie znają historii swojego kraju. Wszystko pędzi na złamanie karku, ze nawet logika nie była w stanie dogonić wszystkiego. Jest multum historii wokół Iluminati, wplątując w to Galileusza, Rafaela i Berniniego (światłe umysły renesansu), na ile jednak są to idiotyzmy, zostawmy to. Ważne, że tym razem Howard pewniej prowadzi całą opowieść, parę razy zaskakując (nie poznajemy tożsamości zabójcy i powoli poznajemy powody działania naszych wrogów).

anioly_i_demony2

Bardzo, ale to bardzo imponuje scenografia. Twórcom nie pozwolono kręcić w Watykanie, więc w konspiracji sfotografowali cała okolicę i wiernie zrekonstruowali. Cały plac św. Piotra, jak i podziemne labirynty, korytarze oraz świątynie wyglądają jakby żywcem przeniesione stamtąd. To tylko podkręca klimat tajemnicy. Wszystko się jednak sypie, gdy zaczynamy myśleć nad ekranowymi wydarzeniami oraz tym pseudo-historycznym tłem. A wszystko to służy pokazaniu zderzenia między religią a nauką oraz pytaniem, czy da się to połączyć.

anioly_i_demony3

Równie dobre jest aktorstwo, chociaż tylko kilka postaci wybija się spośród znanych twarzy. Lepiej (w porównaniu do „Kodu”) wypada Tom Hanks, który pewniej czuje się w skórze profesora Langdona, łącząc w sobie elementy chodzącej Wikipedii (tylko lepiej opracowanej) z człowiekiem czynu. Opanowany i spokojny, ale podkręcający cała akcję. Partneruje mu atrakcyjna Ayelet Zuler (dr Vetta), ale jest tylko atrakcją dla oka, a film kradnie posiadający Moc Ewan McGregor w roli kamerlinga Patricka McKenny. Wydaje się jedynym księdzem, który wierzy w kolaborację nauki z wiarą, a jednocześnie zachowuje zdrowy rozsądek i chce być otwartym ludzi. Jego prostoduszność i uczciwość mają jednak drugie dno. Właśnie on wnosi ten film na wyższy poziom.

anioly_i_demony4

Muszę przyznać, że „Anioły i demony” to kawał bardzo przyzwoitej rozrywki, pod warunkiem, że nie będziemy zbyt mocno wysilać swoich szarych komórek. Sprawnie zrealizowane i skupione na akcji, a nie tylko ciągłej gadaninie nie przynudza, imponując także scenografią. Duży krok naprzód w porównaniu z „Kodem da Vinci”.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Snowden

Some say you’re a patriot
Some call you a spy
An American hero
Or a traitor that deserves to die
In the heart of the free world
In the home of the brave you gave up everything
To bring down the veil

Żadna inna postać w ostatnim czasie nie wywołała takich kontrowersji w historii USA, ale i całego świata jak Edward Snowden. Bohater czy zdrajca? Demaskator czy szpieg? Zdania są podzielone, a jego historia musiała zainteresować filmowców. To była tylko kwestia czasu, a jeśli a ten materiał bierze się tak kontrowersyjny reżyser jak Oliver Stone, oczekiwania zostały podniesione do ogromnych. Reżyser znany był  subiektywnego przedstawiania rzeczywistości, ale zawsze potrafił zaangażować emocjonalnie (patrz „JFK” czy „Pluton”).

snowden1

Osią konstrukcyjną filmu jest wywiad jaki udziela Snowden w Hong Kongu (gdzie, jak wiemy od pewnego posła działa biuro antykorupcyjne) dziennikarzom The Guardian. Podczas spowiedzi poznajemy jego historię od próby służby wojskowej po działalność w CIA i NSA w latach 2004-13. I tutaj reżyser przedstawia naszego bohatera, a właściwie jego przemianę: z naiwnego idealisty chcącego służyć swojemu krajowi do balansującego na granicy załamania nerwowego, podejmującego samotną walkę z systemem. Przenosimy się wraz z bohaterem do różnych zakątków świata – Szwajcaria, USA, Hawaje, wreszcie Hong Kong i Rosja, która bardzo kocha demokrację. Nie jest to jednak szpiegowski thriller, ale rasowa biografia z elementami kina szpiegowskiego.

snowden2

Stone się na bohaterze i na rozterkach, ale nie atakuje konkretnej opcji politycznej. Tak, mówi wprost, że jest źle i trzeba coś z tym zrobić. Krótkie zbitki montażowe pokazują silną presję jaką Snowden odczuwa od strony służb, a reżyser kolejny raz bawi się formą – miesza kolorystykę, filtry (sceny działa szpiegowskiego programu). I z surową bezwzględnością atakuje działania służb specjalnych, co bez wiedzy obywateli inwigilują nas wszystkich. Sami to ułatwiamy za pomocą telefonów komórkowych, portali społecznościowych, gdzie umieszczamy bezmyślnie wszystko. Mówi to wprost i bez upiększania, co wielu może uznać za propagandową agitkę. Nie brakuje tutaj napięcia (brak wywieszki „Nie przeszkadzać” czy kopiowanie danych do pendrive’a), jednak nie jest to najważniejsze. Dopiero pod koniec robi się zbyt patetycznie (przemowa Snowdena o buncie mas), ale ostatnie wszystko zostaje poddane naszej ocenie, prowokując dyskusję.

snowden3

Czuć pewne podobieństwo dzieła Stone’a do „Piątej władzy” o Julienie Assange’u, gdzie tez dotykano temat inwigilacji, ale też i do jakiego punktu można się posunąć ujawniając tajne sprawy i stając do walki z niedoskonałym systemem jakim są taje służby. A za taką walkę płaci się wysoką cenę – w końcu trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny.

snowden4

„Snowden” nie miałby takiej siły ognia gdyby nie znakomity Joseph Gordon-Leviit. Aktor upodabnia się do Snowdena bardzo mocno, przenosząc jego gesty i barwę głosu (chociaż przez długą chwilę byłem pewny, że to Keanu Reeves), ale też bardzo uważnie prezentując wewnętrzne rozdarcie między postępowaniem słusznie, a działalnością służb. Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie Shailene Woodley, która – wbrew moim oczekiwaniom – nie była tylko ładnym dodatkiem do portretu informatora. Stworzyła wyrazistą postać dziewczyny Snowdena, która go fascynuje, ale zaczyna coraz ciężej znosić fakt, że praca jest ważniejsza od niej. Na drugim planie dominuje bardzo opanowany Rhys Ifans (Corbin O’Brien) w garniturze niczym z klasycznych filmów szpiegowskich oraz całkiem dobry Nicolas Cage (Hank Forrester), który tym razem jest bardzo powściągliwy.

Stone kolejny raz przypomina o swojej dobrej formie i tak jak poprzednimi filmami podzieli wszystkich. Jednak nie radziłbym się skupiać tylko na politycznym aspekcie, lecz na psychologicznym rozdarciu między wyborem tego, co słuszne a biernemu obserwowaniu wydarzeń. I ten dylemat jest dla mnie najciekawszy, a co wy byście zrobili na jego miejscu? Pomyślcie mocno nad tym.

7/10

Radosław Ostrowski

Jestem mordercą

Był kiedyś taki czas, że krążyli po okolicy seryjni mordercy. O Karolu Kocie opowiadał antykryminał „Czerwony pająk”. A teraz pojawia się historia innego niebezpiecznego człowieka – „wampira z Zagłębia”, który w latach 70. terroryzował Śląsk, mordując 12 kobiet. Schwytano podejrzanego, niejakiego Zdzisława Marchwickiego, który został skazany na karę śmierci. Już o tej historii powstał film („Anna i wampir” z 1981 roku), ale teraz sprawę postanowił pokazać Maciej Pieprzyca – zdolny i coraz ciekawszy reżyser ze Śląska.

jestem_morderc1

Bohaterem tego filmu jest młody śledczy, porucznik Janusz Jasiński, dla którego może być to punkt zwrotny w całej karierze. Gliniarz dość niechętnie przyjmuje sprawę, wiedząc, że pakuje się w prawdziwą kabałę. Kobiety są znowu mordowane, a poszlak praktycznie nie ma. Sprawa jednak zostaje przyspieszona, gdyż jedną z ofiar zostaje siostrzenica samego I sekretarza partii. Kolejne, wręcz desperackie próby schwytania (ogłoszenie nagrody i lejące się niczym morze donosy, wykorzystanie komputera czy próba schwytania na wabia zakończona śmiercią kolejnej ofiary) nie dają żadnego efektu. Ale przynajmniej pojawia się podejrzany – niejaki Wiesław Kalicki. Zostaje on schwytany, a Jasiński zostaje bohaterem i pupilem władzy.

jestem_morderc2

Pozornie film Pieprzycy jest kryminałem retro, gdzie bardzo wiernie odtworzono PRL lat 70. Scenografia i kostiumy jest imponująca – te knajpy, pokoje milicyjne, przepych ludzi władzy (kolorowy telewizor, wypasione samochody), lejąca się gęsto wódka i dym spod papierosa. Jednak sama kryminalna intryga jest tylko pretekstem dla pokazania kompletnej zgnilizny oraz aktem oskarżenia dla systemu, gdzie nie można pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. I kiedy wydaje się, że dochodzenie jest skończone, nagle zaczynają pojawiać się wątpliwości, ale co zrobić? Iść po trupach do celu (kariera, sława, sukces) czy zostać zgnojonym, rozniesionym w pył, ale z czystym sumieniem. Dodatkowo jeszcze otrzymuje rozgrywkę między Kalickim a Jasińskim, który chce złamać podejrzanego i zmusić go do złamania, zmuszenia zeznań. Atmosfera coraz bardziej gęstnieje, stawia się tutaj na psychologię bohatera, a widz nie jest tutaj traktowany jak kretyn mający wszystko podane na tacy. Dodatkowo klimat podkręca psychodeliczno-jazzowa muzyka, podbita rwanym montażem niczym z filmów Smarzowskiego.

jestem_morderc3

Jedyne, co mi psuje frajdę z oglądania to zakończenie, w zasadzie nie wnoszące niczego nowego, niczym w „Czerwonym pająku”. Za to jest tutaj bardzo wyraziste aktorstwo, ze wskazaniem na mało znanego Mirosława Haniszewskiego. Jasiński w jego wykonaniu to typowy produkt swojej epoki: na początku sprawia wrażenie niedoświadczonego chłopaczka, który zmienia się w bezwzględnego oportunisty, grzejącego się w blasku sławy. Po drugiej stronie jest tajemniczy Arkadiusz Jakubik jako Kalicki – skryty, małomówny i strasznie brodaty, a tajemnicza relacja między tą dwójką intryguje. Na ile to była próba złamania go, a na ile rodziła się sympatia – nie wiadomo. Drugi plan z kolei jest bardzo bogaty – kompletnie zaskakuje Piotr Adamczyk jako pozornie jowialny major Kępski, będący bezwzględnym skurczybykiem, zapada w pamięć Agata Kulesza wcielająca się w żonę podejrzanego (i ta śląska godka), wreszcie Magdalena Popławska, czyli żona Jasińskiego, coraz bardziej od niego oddalająca.

jestem_morderc4

„Jestem mordercą” to przykład nieoczywistego połączenia kryminału, dramatu psychologicznego oraz krytycznego spojrzenia na okres PRL-u. Co najciekawsze, nie jest to tak nieczytelne, by widownia zza granicy nie byłaby w stanie tego zrozumieć. W końcu seryjni mordercy działają w każdym ustroju.

8/10

Radosław Ostrowski

System

Rok 1953, Moskwa. Jeszcze rządzi wujek Józef Stalin, co kochał dzieci i w ogóle był super przywódcą, a Związek Radziecki był rajem na Ziemi. I to właśnie tutaj pracuje oficer śledczy milicji politycznej MGB, zajmującej się likwidowaniem szpiegów – Lew Demidow. Otrzymuje proste zadanie: schwytanie niejakiego Anatolija Brodskiego oraz wyciągnięcie od niego listy współpracowników. Jednym z nich okazuje się być żona oficera, Raisa. Mężczyzna nie wydaje jej, za co oboje zostają zesłani na prowincję do Wołska. W tym samym czasie w niejasnych okolicznościach zaczynają ginąć dzieci, co jest tuszowane przez władze. Demidow na własną rękę podejmuje śledztwo.

system_1

Szwedzki reżyser Daniel Espinoza tym razem przenosi na ekran bestsellerowa powieść Toma Roba Smitha. Nie da się ukryć, że to rasowy thriller ubabrany brudem, nędzą oraz powszechną degrengoladą. Śledztwo jest o tyle trudne, że toczy się ono w raju, gdzie przecież nie ma morderstw, prawda? Władza nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek pomyłkę, a morderstwo to produkt zgniłego kapitalizmu. Mimo to twórcom udaje się stworzyć klimat niepokoju, bezradności i osaczenia. Tutaj władza wie o tobie więcej niż ty sam wiesz, zna twoje potrzeby i by nie zwariować, nie możesz sobie pozwolić na mówienie prawdy. Poza prywatnym – bo inne nie może być – dochodzeniem, Espinoza próbuje też pokazać różnego rodzaju rozgrywki na linii władzy, gdzie wywiad woli stosować przemoc i tuszować, a także jak kłamstwo ma wpływ na ludzi ich używających. Każdy chce tutaj przetrwać i każde kłamstwo jest dobre (fałszywa ciąża Raisy), nawet jeśli trzeba ukryć morderstwo.

system_2

Dobre wrażenie robi scenografia – podniszczone domy, brud, umeblowanie, alkohol (nie lejący się dużym strumieniem), papierosy. Od momentu przeniesienia na prowincję, jeszcze bardziej czuć poczucie beznadziei oraz kompletnego zobojętnienia na zło. Klimat też buduje stonowana muzyka oraz utrzymane w tonacji sepii, naturalistyczne zdjęcia.

system_3

Problemem dla mnie było dość wolne tempo oraz nadmiar ambicji, który nie daje pełnej satysfakcji podczas seansu. Śledztwo prowadzone jest przy okazji, co jest w pełni zrozumiałe, jednak tożsamość oraz motywację zbrodniarza poznajemy w połowie filmu. Nie wiem czy to troszkę nie za szybko, ale gęsta atmosfera i brudny klimat pozwalał wybaczyć te grzechy. Natomiast nie wybaczę chaotycznego montażu podczas scen bójek – finałowa konfrontacja czy próba morderstwa w pociągu wyglądają po prostu brzydko oraz nieczytelnie, jakby w stylu Borune’a. To nie jest potrzebne.

system_4

Ale za to jak to jest zagrane – moi drodzy. Kolejny raz wspaniale prezentuje się Tom Hardy jako bohater troszkę przeniesiony z kina noir. Ostatni sprawiedliwy stojący po stronie prawdy, porządku i walczący o swoje małżeństwo, do tego sprawne wykorzystanie rosyjskiego akcentu (brzmi on bardzo naturalnie), znający bezwzględność terroru. Równie złożona postać odgrywa Noomi Rapace (Raisa) – urocza, lojalna, ale powoli mecząca się w związku. Poza nimi warto docenić także zaskakującego Joela Kinnemana (odpychający Wasilij), Paddy’ego Considine’a (morderca) oraz Vincente’a Cassella (major Kuźmin).

system_5

I a propos akcentu jeszcze – nie wszyscy aktorzy grający w tym filmie mówią z rosyjskim akcentem (głównie postacie trzecioplanowe), co czasami psuje efekt realizmu. Przypomina się troszkę „Park Gorkiego” Michaela Apteda, czyli mroczny, brudny dreszczowiec w świecie pełnym kłamstwa, oszustwa i tajemnic. Tak się właśnie żyło w tych czasach.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Godziny strachu

Poznajcie rodzinę Randallów – on, pracownik agencji reklamowej, ona zajmuje się domem i córką, Sophie. Wiecie, takie idealne, bogate małżeństwo z klasy średniej. I wtedy w idealny związek wchodzi ktoś trzeci. W środku auta zjawia się tajemniczy mężczyzna, który zamierza wykorzystać ich do realizacji własnego planu. Inaczej ich córka ostanie zabita. Plan jest konsekwentnie realizowany, a cena będzie bardzo wysoka.

godziny_strachu1

Film pozornie wydaje się typowym thrillerem, gdzie mamy groźbę śmierci i szantaż, jednak sama intryga podąża nie do końca oczywistym tropem. Nie chodzi tu o pieniądze, bo te zostają spalone, więc o co? Powoli odkrywane są elementy układanki – i odkrywamy, że nasz główny bohater nie jest wcale taki idealny jak by się to wydawało. Nie jest zbyt uczciwy w pracy, jest niewierny, a wszelkie próby wyrwania się z kleszczy jest z góry skazana na porażkę. Szantażysta jest dobrze przygotowany, zgrabnie gra z parką i nawet, gdy wydaje się, że popełni błąd, jest o krok przed naszymi bohaterami. Jednak kolejne wolty wprawiają w zakłopotanie i nie są do końca przekonujące, włącznie z przewrotnym finałem (ten akurat kupiłem bez wątpliwości). Klimat niepewności i zagrożenia jednak został zachowany, realizacja jest solidna, nawet muzyka daje radę. Tylko sama ta intryga po seansie, gdy włączasz myślenie, to nagle durniejesz. I po co to wszystko? Ale w trakcie seansu nie zastanawiasz się nad tym zbyt mocno.

godziny_strachu2

Aktorstwo jest całkiem przyzwoite i to jest najmocniejszy punkt. Wbrew swojemu emploi Gerald Butler wciela się w pana Randalla, który ma wiele za uszami i jest bardziej strachliwy niż można było się spodziewać po takiej posturze. Radzi sobie całkiem dobrze, podobnie jak Pierce Brosnan w roli szantażysty oraz Maria Bello jako pani Randall. Na tej trójce opiera się cały film.

godziny_strachu3

„Godziny strachu” to taki thriller, który po obejrzeniu szybko wypada z głowy. I to jest jego największy problem – nie zostanie po nim nic godnego uwagi, chociaż czas spędzony przy nim nie będzie spędzony. Czyżby ktoś stosował środek na amnezję?

6,5/10

Radosław Ostrowski