
Pewnie dla wielu z tu obecnych nazwisko Tom Chaplin może nie mówić zbyt wiele. Ten wokalista wcześniej był frontmanem popularnej na początku tego wieku formacji Keane, która obecnie zawiesiła działalność. W zeszłym roku wydał swój debiutancki album (o nim opowiem innym razem), a teraz wydaje album świąteczny. Pytanie, czy będą to covery czy może jednak własne dzieła?
Więcej jest autorskich dokonań wokalisty, co zasługuje na wyróżnienie, a całość to mieszanka pop-rockowa. Przeróbek jest cztery I brzmią bardzo pięknie jak otwierająca całość “Walking in the Air” brzmi niczym zaginiony numer z lat 60. (stylowa gitara, piękne smyczki), dodając eleganckiego sznytu I klimatu. Autorskie “Midnight Mass” oparte jest wyłącznie na fortepianie oraz jadącym na wysokich rejestrach sile Chaplina. Także gdzieś w tle przygrywają smyczki, nadając podniosłego charakteru. Urocze są “2,000 Miles”, mieszające łagodną elektronikę z gitarą oraz “Under a Milion Lights”, które – po lekkich modyfikacjach – mogłoby się pojawić w macierzystej formacji wokalisty (ale chórek w tle pod koniec – wow!!!). Przyzwoicie wypada “River” (od Joni Mitchell), chociaż bardziej rozbudowany I mniej intymny od oryginał, a magia wraca w “London Lights” z akustycznym wstępem gitary. Nawet ta elektronika w tle nie drażni tak jak w ślicznym “Stay Another Day”, a oszczędne “For the Lost” daje możliwość dźwiękowego wehikułu czasu, podobnie jak w gitarowym, pełnym ducha Jeffa Lynne’a “Another Lonely Christmas”.
Sam Chaplin śpiewa bardziej delikatnie, współgrając z dźwiękami instrumentów, przez co można poczuć się bardzo spokojnym. Brzmi to tak pięknie, że za rok znowu sięgnę po ten album, nie zawierającym tylko 12 opowieści o świętach – od radości po smutek.
8/10
Radosław Ostrowski
