Pożegnanie z Marią

Warszawa okupowana przez Niemców. Wszystko toczy się wokół wesela, gdzie przebywają przyjaciele. Jednym z gości weselnych jest poeta Tadeusz razem ze swoją dziewczyną Marią. On pracuje u kierownika magazynu, gdzie handluje się cementem oraz innymi materiałami budowlanymi. Cały spokój zostaje zburzony, kiedy na wesele przybywa ukrywająca się Żydówka Sara oraz granatowy policjant.

pozegnanie z maria1

Przeniesienie na ekran opowiadań Tadeusza Borowskiego nie należy do łatwych. Akcji jako takiej nie było, za to dużo obserwacji ludzkich zachowań. Taka oszczędna forma wymaga troszkę innego podejścia, co postanowił zrobić w 1993 roku debiutant. Patrząc na ostatnie filmy Filipa Zylbera jakoś trudno poznać tego twórcę i porównać ostatnie chały. „Pożegnanie z Marią” jest bardzo kameralnym dramatem, gdzie wojna początkowo jest gdzieś tam daleko. Czysty surrealizm. Z jednej strony radość i impreza, z drugiej gdzieś w tle Niemcy, łapanki oraz getto. Ukrywanie Żydów, handel na lewo z Niemcami, młodzi ludzie, granatowy policjant i starsza pani, czekająca na córkę oraz zięcia. Wszystko takie pozornie spokojne, z refleksyjnymi dialogami oraz sugestywnie opowiedzianym życiem po drugiej stronie muru. No i ze sporą ilością slow-motion, mającym dodać chyba takiego bardziej poetyckiego klimatu. Tego ostatniego akurat się nie spodziewałem.

pozegnanie z maria2

Co jeszcze bardziej zaskakuje, to bogato zarysowane postacie. Nawet drobne epizody sklepikarza pośredniczącego w kupnie mieszkań dla Żydów czy woźnicy produkującego bimber mają więcej niż parę linijek dialogu stając się wyrazistymi osobami. A wszystko pokazane w kontraście między wojną a weselem. Radość miesza się z brutalnym, okrutnym światem, gdzie normalnością jest śmierć, łapanki, Niemcy. W tle gdzieś pojawia się nienawiść do Żydów, a nawet wypowiadana radość, że po ich zniknięciu będzie porządek. I jak w tej nienormalności żyć, kochać, być? Te pytania padają między wierszami, prowadząc do dramatycznego finału.

I jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy (bo w uszach pięknie grała muzyka Tomasza Stańki, a i dźwięk jest wyraźny, przez co dialogi słychać bez problemu): kilka razy się zdarzyło, że pokazywano to samo ujęcie dwa lub trzy razy, ale z innej perspektywy. Wydawało mi się to dezorientujące, a nawet zbędne. Nie wiem, czemu to miało służyć, tak samo jak slow-motion.

pozegnanie z maria3

Muszę jednak za to przyznać, że jest to fantastycznie zagrany film. Ile tu jest młodych, wówczas zapowiadających się aktorów jak Marek Bukowski (Tadek), Agnieszka Wagner (Maria) czy Katarzyna Jamróz (Sara). Każde z nich wykonuje swoją robotę fenomenalnie, nawet nie mówiąc nic. Warto jeszcze z tej młodej ekipy wyróżnić Rafała Królikowskiego jako skrzypka. A drugi plan tutaj kradną dla siebie Sławomir Orzechowski (granatowy policjant Cieślik) oraz Danuta Szaflarska (doktorowa), tworząc bardzo zniuansowane, choć pozornie wycofane. Dla mnie mistrzostwo świata.

Aż jestem zdumiony, że po tym debiucie Filip Zylber kolejnymi filmami nie zbliżył się do tego poziomu. Blisko był „Egzekutorem” z 1999 roku, ale potem to już były albo produkcje serialowe, albo tzw. komedie romantyczne. A ten poetycki, bardzo skromny film o życiu podczas wojny przepadł zapomniany. Moim zdaniem, niesłusznie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Tomasz Stańko – Polin

Polin

Zaległość z roku ubiegłego – nie pierwsza i nie ostatnia. Album ten został nagrany z okazji otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, stąd nazwa płyty. Tym razem Stańko z zespołem (Ravi Coltrane – saksofon, David Virelles – fortepian, Dezron Douglas – kontrabas, Kush Abadey – perkusja) będzie przez jazz opowiadał o polskich Żydach.

Utworów jest tylko pięć, ale każdy jest inny i naznacza swoim własnym piętnem. „Gela” to przede wszystkim dość spokojne tempo sekcji rytmicznej (jednak zdarza się marszowy werbel), wsparte przez improwizujący saksofon, łagodnie grającym fortepianem (tez ma świetne solo) oraz będącą tutaj w tle trąbką.  Zupełnie inne jest „Yankiel’s Lid”, gdzie swoje robi bardzo rytmiczny fortepian, do którego dołączają zgrane partie trąbki z saksofonem, a w tle perkusja tworzy odrobinę mroczniejszy klimat swoją grą. Następuje potem zwolnienie tempa, przyspieszona gra fortepianu, by Stańko mógł na saksofonie zagrać „egipsko”, saksofon ciągnie się i gra bardzo ekspresyjnie, by każdy instrument mógł dalej zabłysnąć przy swoim solo. W „Margolit L.” znów błyszczy najbardziej dialog Stańki z Coltranem oraz bardzo ponure solo tego ostatniego oraz mroczne pasaże Virellesa, podkreślające melancholijny nastrój. Melancholia też dominuje w dynamicznym „Polin”. Jednak dla mnie największe wrażenie sprawiły „The Street fo Crocodiles” inspirowane Bruno Schultzem (tym pisarzem), gdzie znów zaczyna delikatny fortepian, by skręcić w ponure tory, gdzie „grają” trąbka z saksofonem, by pod koniec spokojnie się wyciszyć.

Stańko nie należy do łatwych w odbiorze muzyków, którego dość długie kompozycje (ponad 5 minut) mogą wielu znużyć nadmiarem i tempem. Bardzo zmienny klimat też wielu może zniechęcić, ale trzeba spróbować zmierzyć się z tym. Tak po prostu.

Radosław Ostrowski