Bezdroża

Pewną inicjatywą w znajdującym się w mojej okolicy Multikinie są poniedziałkowe seanse z serii Kultowe kino. Czyli klasyka kina polskiego oraz światowego, zaś w styczniu postanowiono pokazywać produkcje związane ze studiem (Fox) Searchlight Pictures. Dlaczego? Bo studio świętowało w zeszłym roku 30 lat działalności. Wśród pokazywanych filmów („Birdman”, „Grand Budapest Hotel” i „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”) był jeden tytuł pominięty przeze mnie, czyli nakręcone w 2004 roku „Bezdroża”.

bezdroza1

Akcja filmu Alexandra Payne’a skupia się na dwójce przyjaciół tak różnych jak tylko jest to możliwe. Miles (Paul Giamatti) to nauczyciel angielskiego i koneser wina nie mogący sobie poradzić po rozwodzie. Próbuje swoich sił jako pisarz, lecz jego książka była odrzucona przez dwa wydawnictwa. Jest potencjalnie trzecie, ale mężczyzna nie robi sobie żadnych nadziei. Z kolei Jack (Thomas Haden Church) to podstarzały, ale cholernie przystojny aktor, co potrafi wyrwać niemal każdą kobietę. W końcu postanawia się ustatkować i wziąć ślub, zaś Miles ma być drużbą. Nim jednak do niego dojdzie, panowie ruszają na tydzień kawalerski przez Kalifornię, gdzie będą pić (wino), grać w golfa i może pomóc Milesowi poznać jakąś dziewczynę. Sytuacja zmienia się, gdy panowie trafiają najpierw na Mayę (Virginia Madsen) – kelnerkę w jednym z barów, gdzie nasz smakosz eleganckich alkoholi lubi wpadać oraz Stephanie (Sandra Oh) – pracownicę jednej z winnic.

bezdroza2

Reżyser Alexander Payne wykorzystuje konwencję kina drogi do opowiedzenia słodko-gorzkiej opowieści o – jak mówi jeden z tytułów filmu Woody’ego Allena – o życiu i całej reszcie. Poza sporą ilością wina i winnic, mamy tutaj zderzenie dwóch bohaterów, przechodzących kryzys wieku średniego. Obaj panowie czują, że coś zatracili bezpowrotnie i chcą zapomnieć o ich obecnej sytuacji, zatracić się ostatni raz. Dużo jest tutaj cierpkiego humoru, odrobiny slapsticku oraz bardziej refleksyjnego tonu. Jak ciągle liczymy, że następny dzień będzie lepszy od poprzedniego i łatwiej będzie nam znieść kolejne porażki, rozczarowania, poczucie frustracji oraz niespełnienia. Ale „Bezdroża” pozostają zaskakująco lekkie, bez popadania w depresyjno-mroczne tony, zostawiając odrobinę światła i nadziei, z niedopowiedzianym finałem.

bezdroza3

Ale to wszystko nie zadziałałoby, gdyby nie rewelacyjna obsada. Absolutnie fenomenalny jest Paul Giamatti w roli Milesa. Z jednej strony, depresyjno-sfrustrowany facet, potrafiący nagle eksplodować (na wieść o odrzuceniu powieści), lecz pod tą fasadą kryje się złamany, bardzo wrażliwy i inteligentny człowiek. Widać to zarówno jak opowiada o winie z pasją niczym Bogusław Wołoszański o historii XX wieku (choć jest to na granicy obsesji), ale też w bardziej delikatnych momentach z przeuroczą Virginią Madsen (nie mogłem oderwać od niej oczu). I jak wiele ten aktor pokazuje samymi oczami, to jest magnetyzujące. Równie fantastyczny jest Thomas Haden Church. Niby popularny aktor, choć okres sławy ma za sobą i jest strasznym psem na baby – niby chce się ustatkować, jednak z jego zachowania raczej to nie wynika. Kolejna chodząca sprzeczność, która przykuwa uwagę.

Zaczynam rozumieć czemu „Bezdroża” uważane są za najlepszy film Alexandra Payne’a. Świetnie napisane, zagrane oraz potrafiące poprawić samopoczucie. Coś czuję, że z wiekiem ten film zacznie rosnąć w moich oczach. Nawet jeśli nie będę pił pieprzonego merlota.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Candyman

Czym są miejskie legendy? Szeptanymi opowiastkami do straszenia czy skrywaniem naszych lęków i koszmarów? A co jeśli taki koszmar zmaterializuje się do tego stopnia, że nikt nie będzie w stanie wam uwierzyć? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć horror z 1992 roku.

candyman1

Tytułowy Candyman to miejska legenda dzielnicy Calibri Green w Chicago – nawiedzony duch, który odpowiada za śmierć wielu ludzi. By go wywołać wystarczy przed lustrem powiedzieć pięć razy jego imię, a wtedy pojawia się z hakiem zamiast dłoni oraz pszczołami we wnętrzu ciała. Jego legendę próbuje zbadać żona wykładowcy (Helen Lyle) akademickiego razem z przyjaciółką, by napisać pracę doktorską. Helen, nie wierząc w Candymana, wypowiada pięć razy jego imię, a następnie rusza do jego dzielnicy. Nie jest to bezpieczne miejsce, terroryzowane przez gangi i zamieszkiwany przez czarnoskórą społeczność. Od tej pory zaczynają się dziać dziwne rzeczy, z pojawieniem się Candymana. Ten żąda swojej ofiary i chce, by Helen mu się oddała (nie w sensie erotycznym), zaś wokół kobiety pojawia się krew oraz zbrodnia.

candyman2

Reżyser Bernard Rose oparł „Candymana” na opowiadaniu Clive’a Barkera – pisarza grozy, nie bojącego się sięgać po makabrę oraz gore, także w swoich próbach reżyserskich. Ale nie spodziewajcie się wiadra krwi oraz ekranowej rzeźni. Sam początek, z perspektywą Boga oraz organowo-chóralną muzyką Philipa Glassa buduje atmosferę tajemnicy i niesamowitości. Także krótkie wprowadzenie do opowieści (historia o mordzie dokonanym na dziewczynie), narzuca ton. Wszystko bardziej przypomina coś na kształt kryminału, gdzie Helen (zjawiskowa Virginia Madsen) dociera do niebezpiecznej dzielnicy i próbuje ustalić fakty. Samo miejsce robi wrażenie dzięki niesamowitym graffiti oraz świetnej pracy kamery. Powolne odkrywanie szczegółów i pewne detale (żyletki w opakowaniach po cukierkach) tylko potęgują aurę tajemnicy, miejscami skręcając ku obrzydliwym opisom zbrodni, które miał popełniać Mężczyzna z Hakiem.

candyman4

Wszystko zaczyna się zmieniać z pojawieniem się tej istoty o niepokojąco pociągającej aparycji Tony’ego Todda. Wydaje się być elegancko ubranym facetem z hakiem zamiast ręki oraz bardzo tragiczną historią, a potem historia idzie w niemal kierunku znanym z Hitchcocka – niewinna Helen zostaje wplątana w morderstwo i porwanie. Kompletnie nic nie pamiętając i budząc się otoczona krwią, z nożem w ręku. Czy to ona zabija, czy Candyman jest wytworem jej wyobraźni? A może ona jest przez niego sterowana? Problem jest jeden – nikt poza nią, nie widzi tej istoty. To działa efektywnie, pomagając w budowaniu napięcia i doprowadzając do efektywnego, mocnego finału.

candyman3

Nigdy nie byłem wielkim fanem horrorów czy kina grozy, ale od każdej reguły zawsze jest wyjątek. „Candyman” Rose’a bardziej działa atmosferą oraz gwałtownymi scenami krwawej jatki (zawsze pokazanej po fakcie) niż wielkim przerażeniem. Ale i tak potrafi oczarować swoją mniej konwencjonalną stylistyką od tego, czego należy oczekiwać po horrorze. Aż chętnie sprawdzę tego nowego „Candymana”.

7/10

Radosław Ostrowski

Diuna

Wielu przez lata próbowało przenieść na ekran powieść Franka Herberta z 1965 roku. najpierw w 1971 przymierzał się meksykański wizjoner Alejandro Jodorovsky, jednak nie udało mu się zebrać funduszy na realizację swojego szalonego pomysłu (film miał trwać 12 godzin!!!). W końcu prawa do ekranizacji nabył włoski producent Dino De Laurentiis i po odrzuceniu propozycji wyreżyserowania przez Ridleya Scotta na stołku reżyserskim trafił David Lynch. Z dzisiejszej perspektywy wybór ten może wydawać się absurdalny, a efekt… no, cóż. Powiedzmy, że dla fanów książek filmowa adaptacja nie spełniła ich oczekiwań, a w box office też poszedł na dno. Czy słusznie?

diuna1

Jest rok 10191. Wszechświatem rządzi Imperator Shaddam IV, a najcenniejszą substancją jest przyprawa zwana melanżem. I nie daje ona odporności na poimprezowego kaca, ani nie zmienia w króla parkietu. 😉 Narkotyk ten poszerza świadomość, przedłuża życie i jest jedynym sposobem na podróżowanie po kosmosie. Wydobywana na zlecenie Gildii Planetarnej znajduje się tylko na planecie Arrakis zwanej Diuną. Planetę dostaje w lenno książę Leto Atryda, jednak władca tak naprawdę chce wykorzystać sytuację do usunięcia lennika, który zaczyna stanowić dla niego zagrożenie. Wykorzystuje do tego celu pełniących dotychczasową rolę nadzorców ród Harkonnenów.

Osoby spodziewającego się klasycznego SF mogą poczuć się zdezorientowani zawiłą, polityczną intrygą oraz bardzo intrygującym światem. Wprowadzenie do tego świata trwa godzinę, zaś rzucane terminy (memtaci, zakon Bene Gennesit, Kwisatz Haderach, Fremeni, Czerwie) oraz galeria postaci jeszcze bardziej mieszają w głowie. I to powoduje, że całość należy oglądać w ogromnym skupieniu, by wiedzieć kto jest kim dla kogo, kto jest zdrajcą, kto komu służy. Bez znajomości powieści Herberta można bardzo łatwo się pogubić. Sytuację troszkę ratuje narracja z offu od księżniczki Irulany (śliczna Virginia Madsen) oraz dialogi wypowiadane spoza kadru przez bohaterów. Niemniej jednak od momentu przybycia Atrydów na Arrakis sprawa zaczyna się komplikować, by w połowie filmu (ucieczka Paula i lady Jessiki) sytuacja zaczynała nabierać jasności. Widać tutaj bardzo interesujące wątki jak kwestia przeznaczenia czy prób wejścia w konkretną rolę (motyw Mesjasza planety/nadnaturalnej istoty Kwisatz Haderacha) lub sterowania losami ludzi przez rodzenie dzieci konkretnej płci, ale to wszystko tylko nadbudowa do tego świata.

diuna3

Ale mimo tego chaosu oraz niezbyt jasnej narracji, „Diuna” potrafi zafascynować oraz intrygować. Sama wizja świata ma w sobie coś unikatowego oraz politycznych knowań, gdzie mamy walkę o władzę. Bo melanż jest tak cenny, że osoba posiadająca ją jest w stanie w zasadzie być istotnym graczem i wykorzystać do zmiany układu sił. Nadal wrażenie robi niesamowita strona wizualna z bardzo szczegółową scenografią oraz kostiumami. Pałac Imperatora, stroje Fremenów czy bardzo niepokojąca siedziba Harkonnenów zostają w pamięci na długo, budząc skojarzenia troszkę z pracami H.R. Gigera. Nie brakuje też onirycznych scen snów Paula, które mogą budzić skojarzenia z późniejszymi filmami Lyncha. Nawet efekty specjalne godnie znoszą próbę czasu, chociaż nie wszystkie (kuleją sceny z użyciem blue screenu czy niszczenia statków są tandetne). Także zakończenie wydaje się strasznie niedorzeczne, przez co wywołuje ono śmiech.

diuna4

Za to dobrze dobrano aktorów, którzy wywiązują się ze swoich zadań, bez względu na swoją ekranową obecność. W główną rolę, czyli Paula Atrydy wcielił się debiutujący na ekranie Kyle MacLachlan. I trzeba przyznać, że podołał zadaniu, niemal od początku kupując sympatię, z czasem nabierając sporej dawki charyzmy. Oprócz niego najbardziej wybija się przerysowany, lecz przerażający Kenneth McMillan w roli barona Harkonnena oraz bardzo eteryczna Francesca Annis (lady Jessica, matka Paula), tworząca bardzo opanowaną, ale i władczą kobietę z nieprzeciętnymi mocami. Nie brakuje też bardzo znajomych twarzy (m.in. Max von Sydow, Jurgen Prochnow, Brad Dourif czy Sean Young), ładnie uzupełniających pierwszy plan.

diuna2

„Diuna” była bardzo ambitnym projektem SF, do którego jeszcze próbowano wrócić w formie miniserialu. Teraz z dziełem Herberta zmierzy się Denis Villeneuve i czy podoła zadaniu? W międzyczasie warto wrócić do najdroższego filmu Lyncha, który – mimo niedoskonałości – intryguje i wygląda nadal zjawiskowo.

7/10

Radosław Ostrowski

Better Watch Out

Święta czuć w powietrzu, śniegu jest od groma, a rodzice chcą spędzić czas z dala od dzieci tylko dla siebie. Ale nie wszyscy spędzą ten czas ze swoją rodziną. Kimś takim jest Ashley – młoda małolata, wkrótce przeprowadzająca się do Pittsburgha. Ale zamiast pomóc rodzinie w święta, musi zostać niańką  młodego chłopaka o imieniu Luke, który bardzo na nią leci. I tej nocy ktoś próbuje włamać się do domu.

better_watch_out1

Film Chris Peckovera wydaje się początkowo dreszczowcem a’la home invasion. Powoli budowane jest napięcie (otwarcie drzwi, głuche telefony, gość ze strzelbą) i to potrafi przerazić. Nawet jeśli wydaje się to ograne, ale po 30 minutach wszystko wywraca się do góry nogami. Zamiast walki z bandziorami, mamy psychopatycznego gnojka, pragnącego zaliczyć (i/lub) zabić naszą Ashley. Tego się nie spodziewaliście? Podobne przełamanie było w „Opiekunce”, która zapowiadała co innego, a po drodze wskoczono na zupełnie inne tory. Wszystko staje się szyderczą, miejscami bardzo smolistą komedią. Nie zabrakło kilku odniesień do „Kevina samego w domu” (puszka idzie w ruch czy kolędnicy), co wnosi ten film na wyższy poziom. Nie jest to może satyra na nowobogackich, którzy nie kontrolują swoich dzieci. Kolejne wolty, kłamstwa, manipulacje oraz krwawa zabawa coraz bardziej rozkręca się aż do niejednoznacznego finału. Wiele osób może się odbić od tej zaskakująco brutalnej jatki, lecz tak nieoczywistego dreszczowca nie widziałem od dawna.

better_watch_out2

Reżyser potrafi zbudować napięcie, ale największe wrażenie zrobili na mnie kompletnie nieznani aktorzy w rolach głównych. Kompletnie mnie zaskoczył Levi Miller w roli Luke’a. Początkowo sprawiał wrażenie dziwacznego, ale troszkę nieśmiałego chłopca przechodzącego pierwsze fascynacje dziewczynami. Ale potem okazuje się, że jest coraz bardziej przerażające oblicze psychopaty, nie patyczkującego się z nikim i niczym. Manipulator, kłamca, szaleniec i morderca pod obliczem niewinnego, spokojnego dzieciaka. Jestem pod dużym wrażeniem. Tak samo dobrze wypada nasza protagonistka, grana przez Olivię DeJonge, która tylko pozornie wydaje się słodką blondynką. Ale nie daje sobie w kaszę dmuchać i jak trzeba, potrafi zawalczyć.

better_watch_out3

„Better Watch Out” to całkiem przyjemna odtrutka na świąteczne, przesłodzone opowieści bożonarodzeniowe. Bywa ostry, krwawy i szokujący, ale daje wiele satysfakcji. Tylko trzeba wejść w ten pokręcony klimat, a miło spędzicie półtorej godziny.

7/10

Radosław Ostrowski