Wojciech Majewski – Nie było lata

nie-bylo-lata-b-iext51369270

Jazz i poezja śpiewana pozornie nie pasują do siebie, ale pianista Wojciech Majewski ma na ten temat odmienne zdanie. Tym razem postanowił się zmierzyć z wierszami Stanisława Grochowiaka, pozapraszał wielu gości, zarówno śpiewających (m.in. Zbigniew Zamachowski, Stanisław Soyka), jak i grających (m.in. Henryk Miśkiewicz, Sławomir Kurkiewicz) i z tej kombinacji powstało “Nie było lata”.

By było jeszcze bardziej poetycko, pojawiają się fragment recytowane przez Wiesława Komasę, pełniącego tutaj role narratora, a niektóre wiersze są wręcz wplecione do piosenki, przez co te fragment nie gryzą się ze sobą. Otwierający całość “Świt” wydaje się wręcz nierzeczywisty, pełen przemielonych dźwięków, wywołujących niepokój i tworzącymi wręcz futurystyczny klimat. Nawet fortepian wydaje się dziwaczny, a wokale gdzieś przebijają się, stanowiąc pokręcony kolaż. Bardziej zdyscyplinowany i melancholijny jest “Kanon”, by przejść do bardziej dynamicznego “Tęsknię” (tutaj błyszczy Janusz Szrom), z bardziej wybijającym się duetem fortepian-kontrabas czy bardzo stonowane, Hammondowe “Mobile” z ciepłym głosem Krzysztofa Napiórkowskiego oraz pięknymi smyczkami. Dla fanów spokojniejszych nut jest “Nad tomem mazurków Chopina”, a szukający lekkiego ożywienia znajdą w “Zaproszeniu do miłości”, gdzie na początek fortepian z klawesynem tworzą intrygujący duet, by sam Majewski mógł zaszaleć czy nerwowa “Bitwa”.

Gospodarz dba tutaj o różnorodność brzmienia, a niektóre fragment (“Świt”, “Zgliszcza”) ocierają się wręcz o awangardę. Problemem może też być pewien przesyt, bo 21 kompozycji (!!!) to sporo, choć niektóre utwory są strasznie krótkie jak “Interlude” (niecałe pół minuty) albo bardzo monotonne. Sytuacje ratują inni wykonawcy naznaczając swoim głosem każdy z utworów (poza w/w jeszcze Magda Umer, Magdalena Różczka recytująca “Ars poetica” czy Zbigniew Zamachowski), pozwalając utrzymać zainteresowanie tą jesienną płytą, która wymaga sporo wysiłku oraz cierpliwości. Inaczej odbijecie się od niej bardzo szybko, a to nie brzmi zbyt zachęcająco.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Intruz

Tytułowym „intruzem” jest John – młody chłopak, który wychodzi z poprawczaka. Jest wychowywany przez ojca, wprowadza się do jego domu, gdzie mieszka także z bratem. Blond włosy chłopiec także wraca do szkoły, jednak jest traktowany jako obcy.

intruz1

Debiutujący na dużym ekranie absolwent łódzkiej filmówki, czyli polski reżyser Magnus von Horn zrobił iście skandynawski dramat. Pamiętacie taki film „Polowanie” z Madsem Mikkelsenem? Tutaj reżyser próbuje stworzyć podobną aurę zaszczucia, stawia pytania o genezę zła. Jeśli jednak myślicie, że będzie to zapodane w łatwy i przystępny, zapomnijcie o tym. Ujęcia są długie, tempo jest bardzo powolne, a karty odsłaniane stopniowo. Na szczęście, pojawiają się pewne poboczne watki związane z bratem Johna, jego chorym dziadkiem. To jednak drobiazgi, a całość jest strasznie duszna, wręcz nieprzyjemna. Wiele scen i ujęć pokazuje sytuacje poza kadrem (pobicie Johna w nocy czy zastrzelenie psa), a czasami jesteśmy bardzo blisko bohatera. Ale w tym chłodnym stylu jest metoda, gdyż kilka scen jest tak intensywnych, naszpikowanych emocjami, że nie wiedziałem, co się tak naprawdę stanie. Tak było w finale, gdy bohater odwiedza kobietę ze strzelbą w ręku.

intruz2

John (fantastyczny Urlik Montier) to trudna w ocenie postać – przez większość czasu jest wyciszony, spokojny, małomówny, niemal delikatny. Gdy jednak pojawia się szansa na bliższą relację, przypomina wystraszone zwierzę, które zaczyna atakować. Zaczyna wtedy krzyczeć, nawet bić, chociaż wydaje się, że sytuacja jest opanowana. Ale mieszkańcy pamiętają zło wyrządzone przez Johna – jego obecność staje się wyrzutem, przypominającym najgorsze. Dlatego reakcje uczniów w klasie mnie nie dziwią, ale z tego grona jest ktoś zainteresowany chłopcem. To Malin (intrygująca Loa Ek), ale i ona w końcu się odwróci – strach i lęk jest silniejszy. Nawet ojciec (Mats Blomgren) nie do końca wie, jak się zachować, trzyma się na dystans.

intruz3

To nie jest łatwe, lekkie i przyjemne kino, ale „Intruz” ma w sobie coś takiego, że nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest jak zadra, która zostaje. Do „Polowania” niewiele zabrakło, jednak skandynawski klimat zachowano. I dla niego warto się zmierzyć z tym tytułem.

7/10

Radosław Ostrowski