Alice Tate jest młodą kobietą, która od 16 lat jest mężatką, ma dwoje dzieci, służbę i duże mieszkanie. Ale zaczyna jej doskwierać ostry ból pleców. Idzie do zalecanego przez znajomą chińskiego lekarza, dr Yanga. Mężczyzna przepisuje jej zioła. Od tej pory, jej życie zmienia się diametralnie. A nawet pojawia się pewnie mężczyzna.

Woody Allen ma to do siebie, że nawet jak wraca do starych tematów, robi to z gracją i wdziękiem. „Alicja” to znów opowieść o dawno stłumionych ambicjach, uczuciach, emocjach i dochodzeniu do samoświadomości. Przypomina to pod tym względem „Inną kobietę”, ale tutaj jest bardziej zabawnie. Działanie ziół jest bardzo zaskakujące – Alicja przechodzi zmianę, potrafi zniknąć, widzi swojego zmarłego męża. Nie brakuje tutaj humoru, Nowego Jorku, muzyki jazzowej (z zacięciem azjatyckim) i choć nie pojawia się tu sam Allen, to jego duch jest obecny, kolejny raz dając nadzieję bohaterom na zmianę swojego losu. Szkoda, że w realu tak nie działa.

Reżyser znów ściągnął znanych aktorów, a ci dali z siebie wiele. Mia Farrow w roli tytułowej to zagubiona kobieta, która czuje pustkę i jest nieszczęśliwa. Chce zmienić swoje życie, ale brakuje jej odwagi. Wizyty u dra Yanga (intrygujący i wyluzowany Keye Luke) pozwalają jej odzyskać siebie sprzed lat, choć nie jest to łatwy proces. Drugim istotnym bohaterem jest muzyk Joe grany przez sympatycznego Joe Mantegnę. Kochający swoją żonę, ale już po rozwodzie, budzi sympatię i jest prostolinijny. Poza tym triem, widzimy na ekranie m.in. Williama Hurta (oschły inteligent Doug), Aleca Baldwina (Ed, zmarły były partner), Judy Davis (Vicky, przyjaciółka Alicji) i Cybil Shephard (Nancy, producentka).

Allen w dobrej formie w kolejnym filmie z cyklu „Życie i cała reszta”. Niby nic zaskakującego, ale dobrze się to ogląda, świetnie zagrane i pozwala się zastanowić nad sobą.
7/10
Radosław Ostrowski























