Pełne koło

Nie ma chyba bardziej specyficznego reżysera od Stevena Soderbergha. Filmowiec cały czas bawi się formą, nawet realizując kino bardziej mainstreamowe, czuć autorski sznyt. Nie inaczej było też w przypadku reżyserowanych przez niego seriali jak „The Knick” czy „Mosaic”. Teraz wraca z nowym mini-serialem dla Max (kiedyś HBO Max) do spółki ze scenarzystą Edem Solomonem. I jest to kryminalno-obyczajowa opowieść.

Akcja skupia się na nowojorskiej rodzinie Browne – Sam (Claire Danes), Dereku (Timothy Olyphant) oraz ich synu Jaredzie (Ethan Stoddard). Familia jest znana głównie dzięki dziadkowi, czyli mistrzowi kuchni chefowi Jeffowi (Dennis Quaid), co przyniosło im spory majątek. Ale to tak naprawdę tylko jedna warstwa całej tej układanki, której prawdziwą centralą jest szefowa mafii karaibskiej, Savitri Mahabir (CCH Pounder). Zostaje zamordowany jej mąż Quincy i to staje się impulsem do wykonania zemsty na wrogach. ALE kobieta jednocześnie chce wykorzystać tą śmierć jako okazję do zdjęcia rodzinnej klątwy. By tego dokonać wymaga on przeprowadzenia skomplikowanego rytuału i planu, gdzie każdy członek realizujący plan ma tylko część informacji. Do tego całego tygla zostaje wplątana rodzina Browne, której syn Jared ma zostać porwany; dwójka młodych imigrantów z Gujany, co została ściągnięta do Nowego Jorku oraz inspektor policji pocztowej Melody Harmony (Zazie Beats), która tak bardzo szuka szansy na awans, iż może się do wielu rzeczy posunąć.

Od razu to wyjaśnię: „Pełne koło” Soderbergha i Solomona to bardzo skomplikowana układanka z wieloma graczami, co mocno odbija się na wszystkie inne elementy. Już sam pierwszy odcinek wymaga wiele cierpliwości oraz uwagi. Bo postacie, wątki i zdarzenia są tak gęsto oraz szybko rzucane, że bardzo łatwo zgubić się w gąszczu informacji, detalach oraz wydarzeniach. Co wiele osób może odrzucić, chociaż pod koniec drugiego odcinka dochodzi do mocnego uderzenia. I w tym momencie serial zaczyna się rozkręcać, zaś cała sytuacja tak się dynamizuje, że dopiero w finale rozplątują się wszystkie sznurki. Poznajemy rodzinne tajemnice, nielegalnych imigrantów zmuszonych do brudnej roboty w zamian za „spłatę dojazdu”, mafijną walkę, zdeterminowaną policjantkę z zaburzeniem borderline, zamieszanego w coś jej szefa – można od tego wszystkiego dostać bólu głowy.

A jednak Soderbergh z Solomonem bardzo zgrabnie i cierpliwie prowadzi tą całą kombinację, nitki powiązań, znajomości, gdzie nawet członkowie familii mają swoje własne motywacje. Reżyser filmuje w bardzo typowy dla siebie sposób: masa nietypowej perspektywy, dużo mroku, kamera w wielu miejscach blisko twarzy, długie kadry. To bardzo pomaga w budowaniu napięcia, poczuciu zagrożenia oraz kryminalnej intrygi. Do tego jeszcze klimat buduje bardzo klimatyczna, niemal „hitchcockowa” w duchu muzyka oraz solidny montaż.

„Pełne koło” też jest podparte bardzo mocne aktorstwo. Mocnym paliwem emocjonalnym dla mnie była para Claire Denis/Timothy Olyphant, który zostają wplątani w pokręconą sytuację. On jest zadziwiająco wycofany i coś ukrywa, ona bardziej opanowana, wręcz zadaniowa. Skontrastowana para, która zaczyna pokazywać inne oblicze oraz kolejne tajemnice. Równie świetny jest Jharrel Jerome jako młody, trochę rwany Aked – niby chce być władczy, silny oraz szanowany, a także Phaldut Sharma w roli Garmana Harry’ego. Ten ma tu siłę, władzę oraz przywiązany do kwestii lojalności, o wiele przebieglejszy niż prawdziwa szefowa (mocna CCH Pounder), co większą wagę przykłada do religii oraz nadnaturalnych zjawisk. Młoda krew w postaci Sheyi Cole’a (obrotny Xavier), Geralda Jonesa (naiwny Louis) i Adii (Natalia) równie wypada bardzo przyzwoicie oraz wiarygodnie. Nie mogę jednak w pełni przekonać się do Zazie Beats, czyli inspektor Harmony. Ja rozumiem, że ona ma być osobą z obsesją, determinacją za wszelką cenę oraz balansującą na granicy prawa. Ale jest tak antypatyczna, iż nie byłem w stanie za nią podążać i chętnie bym się jej pozbył.

Wszelkie pogłoski o słabej formie Soderbergha są absolutnie przedwczesne, bo „Pełne koło” to bardzo solidny kawałek kryminału/thrillera. Początek potrafi zniechęcić swoją niezbyt dużą przystępnością, ale po dwóch odcinkach wszystko zaczyna nabierać barw oraz trzyma w napięciu. Warto dać szansę i wskoczyć w tą krótką (6 odcinków) historię zemsty, gdzie głównym graczem jest… przypadek.

7/10

Radosław Ostrowski

Joker

Jeden z najbardziej ikonicznych łotrów w historii komiksu. Na ekranie pojawiał się wielokrotnie, a dla każdego aktora była to szansa na wykazanie się, którą wykorzystywali (Jack Nicholson, Heath Ledger, Mark Hamill). Albo i nie (Jared Leto). Kiedy pojawiły się wieści, że nowego Jokera zagra Joaquin Phoenix, ekscytacja była wielka. Nawet reżyser Todd Phillips nie budził zbyt wielkich obaw. Ale tym razem miało być zupełnie inaczej.

joker1

Jest rok 1981, Gotham City. Wielka metropolia dusi się we własnych śmieciach i brudzie, a bezrobocie osiąga niebezpiecznie wysoki poziom. Jednym z ludzi próbujących się utrzymać jest Arthur Fleck. Pracuje jako błazen. Mieszka razem z matką, która coraz bardziej zaczyna żyć swoim życiem. Nikt go nie traktuje poważnie, otoczenie traktuje go jak dziwaka i parę razy bywa pobity. Kobieta kiedyś pracowała u Thomasa Wayne’a, który obecnie kandyduje na urząd burmistrza, zaś sam Fleck marzy o karierze komika. Jednak życie Flecka coraz bardziej zaczyna go dobijać, w czym nie pomaga mu gwałtowny śmiech, na którym nie ma kontroli. Najpierw zostaje zwolniony, a następnie zaatakowany w metrze, co kończy się śmiercią agresorów.

joker2

Reżyser ubiera cała opowieść w konwencję psychologicznego dramatu, więc fani herosów w lateksach, spuszczający sobie nawzajem łomot będą zdziwieni i rozczarowani. „Joker” skupia się na postaci Flecka oraz jego powolnej drodze ku szaleństwu. Jest poważnie, ale nie w stylu Zacka Snydera. Bliżej jest do mrocznych dramatów Martina Scorsese pokroju „Taksówkarza” czy „Króla dowcipu”. Tutaj nasza wiedza na temat głównego protagonisty zostaje poddana weryfikacji. Bo czy to, co naprawdę widzimy jest naprawdę, czy to tylko wytwór jego wyobraźni (jego dzieciństwo i przeszłość). A i sama rzeczywistość jest nieprzyjazna, brudna, lepka wręcz. Tutaj ludzie są źli, podli i okrutni (może nawet za bardzo), a do popadnięcia w gniew, szał, obłęd wystarczy tak niewiele.

joker3

Philips potrafi wręcz przerazić odkrywając kolejne elementy układanki, zaś wiele scen (m.in. Fleck w szalecie, wizyta w Arkham, pierwsze zabójstwo czy zamieszki) trzyma za gardło. Napięcie niczym w rasowym thrillerze potrafią spotęgowane wyprane od kolorów, znakomite zdjęcia oraz wrzynająca się w uszy muzyka. A sam finał potrafi przerazić i w każdej chwili może wydarzyć się naprawdę. Jedynym poważnym problemem dla mnie było troszkę nadmierne wykorzystywanie przez reżysera łopaty. Pewne rzeczy są zbyt często powtarzane, jakbyśmy nie do końca zrozumieli za pierwszym razem.

joker4

Jednak najmocniejszą kartą w talii reżysera jest Joaquin Phoenix. Jego Fleck magnetyzuje niemal od samego początku. Niemal rozedrgane ruchy nóg, pozorne opanowanie i spokój w głosie pokazują, że coś się tutaj kiełkuje. I jego przemiana z zagubionego, delikatnego człowieka w coraz bardziej obłąkanego, niebezpiecznego psychopatę robi piorunujące wrażenie. O ile na początku Fleck budzi współczucie i jego go zwyczajnie żal, to jako Joker budził we mnie tylko lęk oraz przerażenie. Ale najbardziej zadziwia fakt, że to on staje się symbolem ludzi wykluczonych, odrzuconych przez społeczeństwo i czujących się jako ci gorsi. Brzmi to jak żart, tylko że jakoś nikt się z niego nie śmieje. Reszta obsady robi tutaj tak naprawdę za tło, ale cieszy mnie dobra forma Roberta De Niro (prowadzący show Murray Franklin) oraz Frances Conroy (Matka Flecka), tworząc bardzo wyraziste kreacje.

„Joker” pokazuje troszkę inne oblicze kino superbohaterskiego, próbujące bardziej skupić się na psychologicznym portrecie niż na bijatyce i sianiu rozpierduchy. I to pokazuje jak bardzo w temacie superherosów i superłotrów jeszcze można pokazać. Mroczny, brudny, przerażający, niezapomniany.

8/10

Radosław Ostrowski

Wysokie loty

Wiecie, co to jest lockout? To taka sytuacja w rozgrywkach NBA (i nie tylko), kiedy liga nie gra, bo zawodnicy i kluby nie dogadały się ze sobą w kwestii wynagrodzeń z zysków. Coś jakby przymusowy zakaz pracy. Tracą na tym wszyscy: gracze, widzowie, telewizja, menadżerowie i agenci sportowi. Kimś takim jest niejaki Ray Burke, znający ten świat jak własną kieszeń. Próbuje pomoc swojemu klientowi – młodemu, obiecującemu zawodnikowi, Erickowi Scottowi. Ma on kontrakt, ale nie może grać z powodu lockoutu. Ale nasz agent ma pewien plan, by przełamać impas.

wysokie_loty1

Netflix robi kolejny film okołosportowy i w zasadzie można by olać ten temat. Ale kiedy kręci ten film Steven Soderbergh, sprawy nagle stają się poważniejsze. Reżyser znowu decyduje się kręcić całość na iPhonie, co tworzy bardzo specyficzny klimat, niejako jeszcze bardziej wprawiając w stan osaczenia.  Próbuje się przyjrzeć światowi wielkiego sportu i jeszcze większych pieniędzy, gdzie zawodnik jest jedynie maszynką przynoszącą dochody, każdy może nim manipulować oraz sterować tak, by zarabiał więcej. Cała intryga jest skupiona na dialogach, podjazdowych zagrywkach i lawirowaniu mocno na granicy prawa. Można się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza nie znając zwrotów lockout czy draft, ale reżyser stara się wszystko pokazać w sposób przystępny.

wysokie_loty2

Soderbergh nadal robi to, co potrafi najlepiej, czyli bawi się sprzętem, filmuje czasami pod dziwnymi kątami i stosuje długie ujęcia. Niemniej może parę osób się od tego odbić. Dla mnie jednak problemem były wplecione wywiady zawodników NBA o tym, jak się czuli na początku swojej kariery, o swoich najbliższych itp. Miałem wrażenie, że są troszkę zbędne i troszkę łopatologicznie uzupełniają to, co się dzieje na ekranie. Także ostatnie 15-20 minut, gdzie dochodzi do retrospekcji, potrafiło wybić mnie z rytmu. Nie mniej ogląda się to naprawdę dobrze m.in. dzięki świetnym dialogom oraz trafnemu portretowi tego świata.

wysokie_loty3

No i reżyser ma jeden mocny atut w talii: fantastycznego Andre Hollanda w roli Raya. Ten facet to prawdziwy lawirant, wnikliwie obserwujący cała sytuację i zgrabnie manipulujący ludźmi w osiągnięciu celu. Troszkę przypominał Franka Underwooda, choć nie był aż tak bezwzględny. Zna się na ludziach, chociaż czasami miałem wrażenie, że sytuacja może go przerosnąć. Równie świetna jest Zazie Beets jako Sam, asystentka/nie asystentka i powiernica Raya, całkiem nieźle sobie radząca w całym tym rozgardiaszu, a także Billy Duke w roli trenera Spencera (cytowanie formułki, gdy padają jakiekolwiek skojarzenia z niewolnictwem – perełka).

Soderbergh nie zamierza przechodzić na emeryturę i kolejny raz potrafi zaskoczyć. Świetnie prowadzi pozornie stateczną intrygę, serwuje rozbrajające dialogi, ciągle zaskakuje, a jednocześnie skłania do myślenia. Bardzo porządna robota.

7/10 

Radosław Ostrowski