Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię

Hasło dobry polski kryminał z dzisiejszej perspektywy brzmi jak coś trudnego do osiągnięcia. A kiedy myślimy o tym gatunku osadzonym i nakręconym w czasach PRL-u, gdzie ideologia narzucała mocne ograniczenia. Niemniej, nawet wtedy twórcy potrafili parę razy zaskoczyć, wykorzystując elementy podgatunków około-policyjnych. Taki jest choćby przypadek „Zbrodniarza, który ukradł zbrodnię”.

zbrodniarz1

Film Janusza Majewskiego oparty jest na powieści reportera Krzysztofa Kąkolewskiego i inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Bohaterem jest Siwy – gliniarz, który z powodów zdrowotnych zmuszony jest przejść na emeryturę. Przypadkiem dowiaduje się o śmierci Ewy Saim znanej jako Księżniczka, która była świadkiem w ostatniej sprawie Siwego. Mężczyzna zaczyna podejrzewać, że sprawa może mieć drugie dno i próbuje na własną rękę wyjaśnić wszystko do końca.

zbrodniarz2

Brzmi jak schemat widziany wielokrotnie w tego typu produkcji. Jednak w naszym słusznym, komunistycznym raju tylko milicja mogła rozwiązywać wszelkie przestępstwa, co troszkę komplikuje sprawę. Historia jest tu bardzo piętrowa, z kolejnymi zaskoczeniami i zakrętami, które potrafiły mnie złapać za każdym razem. Jeszcze bardziej przekonująco pokazano zarówno środowisko półświatka (meliny z podniszczonych kamienicach), jak i wyższych sfer tamtych czasów. Podparte jest to niezłymi dialogami oraz monologami głównego bohatera, a także świdrującą uszy muzyką Kilara.

zbrodniarz3

Ale jest jedna rzecz podnosząca „Zbrodniarza…” na wyższy pułap i są to zdjęcia Antoniego Nurzyńskiego. Dzięki nim film bardziej przypomina reportaż, wręcz dokument, dodając odrobinę realizmu. Głównie w scenach na początku filmu, gdzie wiele wydarzeń (przesłuchania, artykuł z gazety) pokazanych jest z oczu postaci. To sprawia wrażenie niemal bycia w samym centrum wydarzeń, kompletnie mnie zaskakując stroną formalną. I jak to jest płynnie zmontowane, co jest wyższą szkołą jazdy.

zbrodniarz4

Jeszcze błyszczy tu obsada z paroma znajomymi twarzami tego okresu. Od bardzo wycofanego i oszczędnego Zygmunta Hubnera (Siwy) przez rozrywającą ekran Barbarę Brylską (Salm) i szorstkiego Ryszarda Filipskiego (Kwasowski) po drobne epizody Ryszarda Pietruskiego (Pałka) i Krzysztofa Kowalewskiego (świadek). Trudno się tu do kogokolwiek przyczepić, co jest rzadkim zjawiskiem.

To jest przykład filmu, który – ku zaskoczeniu wszystkich – nadal stoi na własnych rękach. „Zbrodniarz…” pozostaje wciągającym narracyjnie oraz bardzo interesującym formalnie popisem możliwości reżyserskich Janusza Majewskiego. Kryminał PRL-u z najwyższej półki.

8/10

Radosław Ostrowski

Szpital Przemienienia

Dla wielu osób nazwisko Stanisława Lema jednoznacznie kojarzy się z fantastyką naukową. Jednak nawet ten autor realizował kilka książek spoza tego gatunku, co wielu mogło wywołać konsternację. Tak było choćby z napisanym w 1948, a wydanym w 1955 „Szpitalem Przemienienia”. Powieść osadzona jesienią 1939 roku była osadzona w szpitalu psychiatrycznym pod Krakowem, gdzie trafia młody lekarz Stefan. Idealista zostaje zderzony z postawami bardziej doświadczonych kolegów: wycofanego dyrektora, surowego i szorstkiego Rygiera, stosującego interwencję chirurgiczną Kautersa i traktującego chorobę psychiczną jako manię Marglewskiego. Sytuacja staje się coraz bardziej niepewna i spokój w każdej chwili może zostać przerwany. Co zrobią Niemcy z pacjentami jak i samym szpitalem oraz co zrobić?

Już sam opis mógłby sugerować refleksyjno-filozoficzne kino, a osoba reżysera Edwarda Żebrowskiego wpisuje film w nurt kina moralnego niepokoju. Akcji jako takiej nie ma, skupiając się na dylematach młodego lekarza i zderzeniu różnych postaw. Pacjent jest tutaj niemal przedmiotowo, traktowany przez lekarzy z dystansem. Czy to jako obiekt badawczy, któremu słowu nie można ufać i można w zasadzie zrobić z nim co się chce. Bo – cytując pielęgniarza – „To nie jest człowiek, to wariat”. Osoba niedostosowana do tzw. społecznych norm (czymkolwiek one są), potencjalny geniusz czy po prostu człowiek urodzony z zaburzeniem, wadą genetyczną albo nieznaną dolegliwością. Coraz bardziej zaczynamy widzieć pewną frustrację oraz zmęczenie młodego lekarza, którego idealistyczne podejście (przede wszystkim służyć pomocy i nie szkodzić) zostaje skonfrontowane z resztą personelu. Obserwując lekarzy można odnieść wrażenie, że są równie szaleni, co poddani w ich opiekę pacjenci. No i jeszcze jest wojna – niby daleko w tle, jakby oddalona od szpitala. Ta jednak jest bardzo bezwzględna, tak samo jak lekarze postawieni przed najbardziej dramatyczną próbą.

Zarówno film, jak i powieść odnoszą się do akcji T4, podczas której Niemcy w czasie II wojny światowej dokonali „eliminacji życia niewartego życia”. Innymi słowy, chodziło o zabijanie ludzi chorych psychicznie, niepoczytalnych, schizofreników, niepełnosprawnych oraz zaburzonych. Akcja ta miała charakter półjawny, a ilość ofiar jest trudna do oszacowania (nieoficjalnie mówi się o około 200 tysiącach ludzi). Lekarze domyślając się jedynie losów pacjentów zostają wystawieni na próbę, od której mogłoby zależeć ich życie. Co zrobią, uciekną, zostaną czy będą próbowali paktować?

Film Żebrowskiego broni się jako pole dyskusji do etycznych dylematów w czasie ostatecznym. Momenty, gdy lekarze prowadzą ze sobą rozmowy wciągnęły mnie najbardziej. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia pewnej teatralności, przez co potrafiło mnie znużyć tempo. Choć jest kilka mocnych scen (elektrowstrząsy czy nieudana operacja pacjenta z rakiem mózgu), najbardziej jednak zapada w pamięć finał. Czarno-biała taśma, nerwowa praca kamery oraz bardzo chłodnie pokazywane zabijanie. Bez litości, bez czekania, a w tle słychać odgłosy ludzi idących na śmierć. Takich scen nie da się zapomnieć, tak jak fantastycznego aktorstwa. Mających takich gigantów jak Henryk Bista, Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz czy Wojciech Pszoniak nie można było tego spieprzyć. I to oni są najmocniejszym punktem tego filmu.

Zaś mimo lat „Szpital…” pozostaje mocnym, poważnym moralitetem o odpowiedzialności za ludzkie życie oraz trzymaniu się zasad w sytuacji ekstremalnej. Choć wielu może znudzić, to jest wiele mocnych dialogów, zaś finał jest czymś niezapomnianym.

7/10

Radosław Ostrowski

Westerplatte

Westerplatte – posterunek polskiej składnicy na Półwyspie Helskim, gdzie miało dojść do pierwszego starcia II wojny światowej. Choć dzisiaj wiemy, że tutaj nie padły pierwsze strzały ani bomby (ten “splendor” trafił na Wieluń), jednak to o tym starciu powstawały utwory, stało się symbolem bohaterstwa oraz uporu. Także filmowcy postanowili podjąć ten temat, a pierwszym był Stanisław Różewicz.

Reżyser stawia tutaj na bohatera zbiorowego, czyli żołnierzy załogi kierowanych przez majora Sucharskiego. Scenariusz oparto na dzienniku dowódcy, gdzie nie wszystko zostało powiedziane i napisane jak choćby załamanie nerwowe Sucharskiego czy dezercja kilku żołnierzy. Jednak muszę przyznać, że twórcy nie stawiają pomnika z brązu, czyniąc z żołnierzy niezłomnych wojaków, gotowych umrzeć z Bogiem w ustach oraz karabinem w ręku. Początkowy optymizm oraz nadzieja z czasem zaczynają ustępować zmęczeniu, bezsilności i beznadziei. Amunicja się kurczy, tak samo granaty, przybywa rannych, a pomocy praktycznie nie ma. Wszystko pokazane bez patosu, choć nie brakuje tutaj momentów heroizmu przeplatanych ze strachem oraz ciągłym poczuciem zagrożenia. Klimat się zmienia jak w kalejdoskopie, co dodaje pewnego realizmu, tak samo jak paradokumentalna forma. Czarno-białe zdjęcia, trzęsąca się kamera podczas każdego wybuchu, brak muzyki (tylko w czołówce oraz napisach końcowych), epizodyczna narracja. Przeskakujemy z jednego miejsca na drugie, co potęguje chaos, dezorientację oraz nieustanne poczucie niepewności.

Jeszcze bardziej Różewicz stawia ważne pytanie, które wynika ze zderzenia dwóch postaw. Pierwszą, rozważną reprezentuje major Sucharski (fantastyczny Zygmunt Hubner), chcący walczyć tak długo, jak będzie to miało sens. Inne zdanie ma jego zastępca, kapitan Dąbrowski (równie mocny Arkadiusz Bazak), bardziej romantyk. Ten facet dostrzega jakim symbolem dla kraju staje się Westerplatte, więc walczyć trzeba do ostatniej kropli krwi. Spór wydaje się nie do rozstrzygnięcia, a pytanie o sens oraz granicę poświęcenia wybrzmiewa najmocniej. I to czyni film Różewicza bardziej aktualnym niż cokolwiek innego, choć nie można odrzucić przywiązania do szczegółów czy imponującej, coraz bardziej niszczonej scenografii.

Muszę przyznać, że mimo lat “Westerplatte” pozostaje bardzo mocnym i bardzo dobrym filmem wojennym. Bez popadania w patos, z bardzo uniwersalnymi pytaniami o sens walki w ekstremalnych warunkach, z przeważającymi siłami wroga. Przekonująca rekonstrukcja wydarzeń, co w czasach produkcji nie było powszechne.

8/10

Radosław Ostrowski

Przypadek

Sam początek jest intrygujący: mamy krzyczącego mężczyznę w samolocie oraz zbliżenie na otwarte usta. Następnie jest kilka pozornie nie powiązanych scenek z życia bohatera: narodziny, nauka pisania, pożegnanie przyjaciela w 1968 r., wreszcie wizyta u umierającego ojca oraz czas studiów medycznych. Ojciec przed śmiercią mówi mu trzy słowa: nic nie musisz, a potem bohater (Witek Długosz) decyduje się wziąć urlop dziekański, by przemyśleć co dalej. Punktem przełomowym jest próba dobiegnięcia do odjeżdżającego pociągu. Od tej chwili będziemy mieli trzy rozwidlenia oraz możliwe scenariusze.

przypadek1

Ten film Kieślowskiego wydaje się być zwieńczeniem nurtu kina moralnego niepokoju zanim stało się parodią samego siebie. Reżyser pokazywał też końcówkę lat 70. zwieńczoną powstaniem Solidarności, a premiera filmu miała nastąpić w grudniu 1981 roku. Ale wprowadzono stan wojenny, cenzura parę rzeczy wycięła, a i tak film trafił na półkę (wyrok: 6 lat). Stopniowo zaczynamy poznawać trzy ścieżki naszego bohatera, które wydają się bardzo różne w zależności do tego czy zdąży wskoczyć do pociągu czy nie. W pierwszej Witek poznaje starego komunistę i dzięki niemu poznaje działacza partyjnego, wstępuje do PZPR oraz spotyka swoją pierwszą miłość. W drugiej wpada na sokistę i zostaje skazany na prace społeczne. Tam poznaje opozycjonistę i zaczyna działać w konspirze kierowanej przez księdza, a także trafia na przyjaciela z 1968 r. oraz jego siostrę. Trzecia ścieżka to powrót na studia, małżeństwo oraz praca jako lekarz. Niby one różnią się szczegółami, ale tak naprawdę jest to ciągle ten sam człowiek. Początkowo zagubiony, zaczyna odnajdywać sens dzięki ludziom i podąża tą ścieżką do końca (do chwili zwątpienia lub… śmierci).

przypadek3

Kieślowski jest bardzo skupiony na szczegółach, lubi długie kadry i raczej nie bawi się formą. Ścieżki te nie przeplatają się ze sobą, tylko przechodzą jedna po drugiej zaczynając się niemal tak samo. Ale za każdym razem moment pościgu z muzyką Kilara w tle chwyta za serce. Ale każda z postaci (nawet nie zbyt często obecna na ekranie) jest bardzo wyraziście zarysowana. Nie ważne czy to komunista-kombatant, jego aktywny kolega Adam czy pierwsza miłość. Dialogi – choć dla wielu mogą być długie – nie wywoływały we mnie znudzenia, a tylko przybliżały bohaterów. Czy to w dramatycznych momentach jak interwencja w ośrodku dla narkomanów czy bardziej kameralnych rozmowach. Niejako przy okazji i między słowami zadaje pytanie o rolę przypadku w naszym życiu. Oraz ile tak naprawdę zależy od nas, a na co nie mamy wpływu.

Dzięki rekonstrukcji cyfrowej „Przypadek” wygląda i brzmi znakomicie. Co równie ważne, przywrócono niemal wszystkie sceny wycięte przez cenzurę. Nie ma tego zbyt wiele i nie zmienia sensu filmu, ale i tak dobrze, że są jak występ Jacka Kaczmarskiego podczas „latającego uniwersytetu”. Nie ma też poważnych problemów z dźwiękiem i oglądałem to wręcz zahipnotyzowany.

przypadek2

Jeszcze bardziej byłem zdumiony grą Bogusława Lindy w roli głównej. Nawet nie chodzi o to, że nie przeklina, nie nosi spluwy i nie jest twardzielem. To zagubiony młody człowiek, który po prostu szuka swojego miejsca na ziemi. W zależności od spotkanych osób jego droga wydaje się inna, ale jest wiele cech wspólnych. Nie będę się jednak dokładniej wypowiadał, lecz tutaj aktor jest bardzo naturalny, szczery i zaskakuje, niemal dominując całkowicie. A drugi plan jest tu przebogaty: od zawsze trzymających wysoki poziom Tadeusza Łomnickiego (Werner) i Zbigniewa Zapasiewicza (Adam) przez solidnego Adama Ferencego (ksiądz Stefan) po drobny epizod Jerzego Stuhra (działacz partyjny). Jeśli chodzi o panie dla mnie najlepiej wypadła Marzena Trybała (Werka), tworząc bardzo niespełniony związek z Witkiem i czułem tutaj najwięcej chemii między tą dwójką.

„Przypadek” bardzo zaskoczył mnie tym, ile ma w sobie energii i stawia pytania bez dawania odpowiedzi. Bo od czego tak naprawdę zależy, co się wydarzy w naszym życiu: tylko od nas samych, Boga czy przypadku? Sami spróbujcie odpowiedzieć.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski