

Kiedy pojawiła się jej debiutancka płyta w 2011 roku, świat oszalał na jej punkcie (ja też). „On A Mission” było przykładem świetnego popu – mocno elektronicznego, ale bardziej lightowego, pełno bardzo rytmicznych przebojów. Kiedy wszystko przycichło, pod koniec zeszłego roku Katy B opublikowała EP-kę (dostępna za darmo na jej stronie internetowej) zapowiadającą nowy materiał. Przyjrzyjmy się bliżej tej płytce.
4 piosenki trwające razem 20 minut – czyli malutko. Ale w tym przypadku ważniejsza jest jakość. A ta jest z najwyższej półki. Całą zabawę zaczynamy od „Aaliyah”, czyli energetyczny house brzmiący dość oldskulowo (delikatne, synth popowe dźwięki przeplatane różnymi dźwiękami) produkcji Geeneuse’a – znanego głównie z dubstepowych brzmień. Tutaj Katy jest wspierana przez świetną Jessie Ware. Drugi w kolejce jest „Get Paid” – pędzący na złamanie karku energetyzer z połamanymi bitami, mieszaniną mechanicznych dźwięków, za które odpowiada Zinc z kolektywów Ganja Kru i True Playaz. Także tutaj wokalistka jest wspierana, tym razem przez rapera Wileya, który też pędzi na złamanie karku. Potem następuje wyciszenie i uspokojenie w „Light As A Feather” z pulsującym bitem oraz loopami + dancehall, co jest robotą Dipla. I znów na gościnnych występach, tym razem Iggy Azalea – raperka z Nowej Zelandii. A na koniec mamy tytułowy kawałek napisany przez Jacquesa Greene’a – bardziej powolny i oniryczny podkład idący w r’n’b.
A wszystko to bardzo przyjemnie zaśpiewane. Katy B ma bardzo ciekawą barwę głosu i choć jest mniej ekspresyjna niż na debiucie, nadal zaciekawia, bywa rozmarzona, ale nigdy nudna.
Jedno na chwilę mogę powiedzieć – to bardzo fajne 20 minut spędzone przy słuchaniu muzyki. Zaś druga płyta Katy B zapowiada się bardzo ciekawie. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się doczekać.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
