

The Game jest jednym z tych raperów, którym wodzi się dość różnie, a ostatnie płyty spotkały się z dość średnim przyjęciem. Teraz pojawiły się wieści, że wyszła nowa płyta. A ci co ją słyszeli twierdzili, że jest świetna. Nie wierząc, postanowiłem sprawdzić ten album.
Już okładka wydaje się dość dziwna. Czarny Jezus to nic nowego, ale ubrany w dresie, noszący złoty łańcuch i z maryśką w tle – w dodatku wszystko jako witraż. Mocne uderzenie na dzień dobry, a w środku 15 (wersja deluxe) kawałków, za które odpowiadają m.in. duet Cool & Dre, Black Metaphor czy K. Roosevelt. I co ja będę mówił, bity są świetne, kreujące klimat będący mieszanką tego co święte (chórki i wokalizy) z codziennym w tych bardziej stonowanych numerach. Nie zabrakło też energetyzerów jak „Name Me King” czy „Church”. Bbardzo zgrabnie połączono zapożyczone sample, m.in. z utworów Florence + The Machine (genialne „Ali Bomaye”) czy D’Angelo („All That (Lady)”. Słucha się tego z niekłamaną frajdą, a lepszy od Gracza był tylko Nas.
Sam Game jest w naprawdę świetnej dyspozycji, zaś jego nawijka to wysoki level. A o czym nawija Gracz? O gangsterce („Scared Now”), o religii („Hallelujah” – zapytanie, co naprawdę przyciąga ludzi do kościoła; „Church” – myśl o pójściu do klubu ze sptriptizem w trakcie mszy), o kobietach („All That (Lady)”) czy o balandze („Celebration”) i o dziwo, gościu potrafi trochę pomyśleć. Mógł przerazić za to featuring, gdyż raper zaprosił masę gości (nie pojawiają się tylko w dwóch kawałkach) i szczerze powiedziawszy, można było z paru zrezygnować, gdyż nie zostali w pełni wykorzystani (serio, Kanye West tylko w refrenie?? I to z jednym zdaniem?? Litości). Za to najbardziej należy pochwalić Pusha T („Name Me King”) oraz Kendricka Lamara („See No Evil”), którzy pozamiatali najbardziej, zaś reszta też raczej nie zrobiła wstydu.
Nie będę ściemniał i powiem krótko: The Game wraca do gry i pokazuje, że jeszcze może namieszać. Czy uda się zatrzymać tę formę? Will see.
8,5/10
Radosław Ostrowski
