Dzięki temu filmowi Martin Scorsese wypłynął na szerokie wody i przyniósł mu rozgłos wręcz międzynarodowy. W zasadzie jest to historia dwóch osób. Charlie to młody chłopak, który pracuje dla mafii, chce mieć własną restaurację, ale ciągle sprawia mu problemy kuzyn, Johnny Boy. Rozwiązywanie jego problemów staje się już coraz bardziej meczące, a na domiar złego Charlie spotyka się z Żydówką Theresą, co dla jego reputacji nie jest zbyt dobre.

Jak wspomniałem, to pierwszy poważny film Martina S., który jest tutaj bardziej portrecistą Nowego Jorku, zaś sama fabuła służy mu jako pretekst do tego. A jest to miasto pełne knajp, spelun, drobnych cwaniaczków i różnych interesów, gdzie swoje grzechy odpokutuje się na ulicy, a forsa decyduje o wszystkim. Już tutaj pojawiają się obsesje charakterystyczne dla tego reżysera: gangi, wiara katolicka, honor, grzech. Zrealizowane to w konwencji wręcz paradokumentalnej, ale sama technika filmowania lekko się zestarzała i nie robi już takiego wrażenia jak wtedy. Są dłużyzny, pewne wątki lekko liźnięto (restauracja Oscara) i miałem poczucie chaosu, choć portret Nowego Jorku jest dość interesujący.

Może i sama realizacja jest trochę archaiczna, ale aktorstwo nie zestarzało się za nic. Naszym przewodnikiem po Little Italy jest Charlie grany przez Harveya Keitela. To dobroduszny, prosty chłopak znający reguły i dotrzymujący słowa. Jednak nawet i on blednie, gdy na ekranie pojawia się genialny Robert De Niro wcielający się w Johnny Boya – prymitywa, który jest nieobliczalny, nieodpowiedzialny i nikogo nie szanuje. Te dwie postacie bardzo przyciągają uwagę od reszty, która też trzyma poziom.
Nie będę was oszukiwał, „Ulice nędzy” mają swoje lata i to niestety widać. Niemniej jest to jednak udany film, który może dostarczyć paru ciekawych obserwacji.
7/10
Radosław Ostrowski
