

Z tym zespołem to dość ciekawa historia jest. Działają od połowy lat 80., grając coś, co się nazywa alternatywną muzyką rockową, nagrali parę przebojów („Walk on the Ocean”, „All I Want”, „Something’s Always Wrong”, „Fall Down”), które znane są raczej tylko w USA, nagrali 5 płyt i w 1998 roku się rozstali. Ale trzy lata temu znowu panowie się zeszli i teraz wychodzi ich pierwszy album po 15 latach przerwy, w dodatku kasę zebrano przez Kickstartera.
Zapomniałem o najważniejszym. Zespół ten tworzą: Glen Phillips (wokalista, gitara rytmiczna, klawisze, mandolina), Todd Nichols (gitara prowadząca, mandolina, wokal wspierający), Dean Dinning (bas, klawisze, wokal wspierający) i Randy Guss (perkusja). Album wyprodukował Mikal Blue, który współpracował m.in. z Colbie Caillat, OneRepublic i Jasonem Reevesem. Jak można określić tą muzykę?
Dla mnie jest to prosty, melodyjny rock z popowym zacięciem. Jest lekko, delikatnie i bez udziwniania. Może się to wydawać zbyt łagodne i za spokojne jak na rockową kapelę, ale w okresie letnim nie zawsze trzeba dokładać do pieca, prawda? Także i delikatniejsze dźwięki są bardzo potrzebne, bo pozwalają się też zrelaksować przy bardziej balladowych brzmieniach („Life is Beautiful”) , ale i nie brakuje trochę mocniejszego uderzenia („I’m Not Waiting”), gdzie gitara może trochę zaszaleć. Poza tym jest bardzo ok.
Wokal pana Phillipsa brzmi naprawdę dobrze i współgra z delikatnym i letnim klimatem. W parze idą całkiem niezłe teksty z rodzaju: o wszystkim i o niczym.
Powiedzmy sobie wprost: takich płyt jest na pęczki. Ten album nie odmieni oblicza muzyki, nie wyznaczy nowych trendów, nie wyleczy AIDS. Z drugiej strony, nieźle się na niej bawiłem, jest bezpretensjonalną, prostą płytą bez ambicji, udawania i puszenia się na coś więcej. Na tą porę roku, wręcz idealny materiał.
7/10
Radosław Ostrowski
