

Tego człowieka nie trzeba przedstawiać. Piosenkarz, aktor działający od ponad 40 lat. Nadal nagrywa płyty, jednak nie jest o nich zbyt głośno. Po zmierzeniu się z piosenkami francuskimi (dwa lata temu „Od Piaf do Garou”) powraca z nowym materiałem.
Tym razem jest to płyty z podróżami w tle, zaś stylem balansuje między popem a jazzem, gdzie elegancko gra fortepian („Man, Man, Manhattan”) z kontrabasem oraz perkusją. Jednak nie tylko, bo tutaj najbardziej dominuje gitara akustyczna. Ale też utwory są dopasowane do klimatu miejsca, gdzie jesteśmy (akordeon w „Paryż mój”, szybka gitara i klaskanie w „Los to flamenco”, jazzujące dęciaki w „Man, Man, Manhattan” czy bardziej stonowana gitara w „Smutny jak fado”), jednocześnie budując bardziej nostalgiczny, lekko melancholijny klimat. Nie brakuje też zaskakująco etniczną perkusję („Londyńka mgła”) czy tanga („Wszystkie kolory Argentyny”). Kompozycje są naprawdę eleganckie, ale jednocześnie przyjemne w odsłuchu, co jest zasługą m.in. Włodzimierza Korcza, Janusza Senta czy Jerzego Derfela.
Bajor śpiewa w bardzo charakterystycznej dla siebie barwie głosu, który wypada naprawdę dobrze i nie ma przeszarżowania i nadmiernej ekspresji, co dla mnie jest sporą zaletą. Drugą jasnym punktem są teksty Wojciecha Młynarskiego, którego talentu i umiejętności nie brakuje. Jest zarówno wspominkowo, dowcipnie („Ja jestem Bliźniak”), refleksyjnie i poetycko („Wszystkie kolory Argentyny”).
Nie jest to jakaś spektakularna czy widowiskowa muzyka, co w obecnych czasach może się to wydawać poważną wadą. To jest uczciwa, prosta, ale zaskakująco piękna płyta. Na tą porę roku idealna.
7,5/10
Radosław Ostrowski
