

Kiedy wydawało się, że już nie da się przebić „Close to the Edge” zespół Yes postanowił zaryzykować i poszedł po bandzie. Wydał w 1973 roku podwójny album, który zawierał tylko cztery utwory. A każdy z nich trwał… 20 minut. Mniej więcej.
Poza tym nic się nie zmieniło – z jednym wyjątkiem. Perkusistę Billa Bruforda zastąpił Alan White, jednak ta zmiana nie jest aż tak mocno odczuwalna. Mam problem, bo nie wiem jak opisać to, co się dzieje na albumie pełnym bogatych dźwięków, aranżacji czy popisów umiejętności każdego z muzyków. Każdy członek zespołu pozwala sobie na więcej (może poza Rickiem Wakemanem, który po wydaniu płyty opuścił zespół). Sama atmosfera jest po prostu nieziemska oraz mocno pachnąca Orientem (najbardziej w „The Ancient – Giants Under the Sun” z fantastyczną akustyczną solówka Howe’a), zaś cały album jest jakiś taki uduchowiony, potrafiący poruszyć niesamowita biegłością muzyków, gdzie każdy dostaje szanse wykazania się. Nie brakuje czarujących klawiszy Wakemana (dziesiąta minuta „Revealing Science of God”), gitarowych szaleństw Howe’a (łkająca gra na początku i na końcu „Ritual” czy w 14 minucie „Revealing”), mocnych uderzeń White’a i Squire’a. W dodatku fenomenalnie zaśpiewane przez Andersona teksty, inspirowane wschodnią filozofią. Ta mieszanka albo was odrzuci albo zachwyci. I nie oszukujmy to – to najbardziej bezkompromisowy album zespołu Yes. Może nie jest tak zwarty jak poprzednicy, ale ma swoje naprawdę piękne fragmenty.
Radosław Ostrowski
