

Rok po realizacji “Opowieści z Topograficznych Oceanów” zespół Yes miał spory dylemat w jaką stronę pójść. Na domiar złego odszedł Rick Wakeman, zastąpiony przez Patricka Moraza. Anderson i spółka postanowili wrócić do koncepcji z „Close to the Edge”, czyli trzy utwory i wystarczy. Tak powstał „Relayer”, który nie był aż tak mocno rozbudowany jak poprzednik, ani bardzo przystępny.
Tak jak w „Close to the Edge” mamy prosty podział na trzy utwory: dwa krótsze utwory (jeden spokojny, drugi dynamiczny) i jedną petardę, która jest wypadkową obydwu. Co się zmieniło? Mamy mocne dźwiękowe szaleństwo pachnące awangardą i eksperymentowaniem, co tez jest zasługa nowego klawiszowca, który był wychowany na jazzie.
Tym wielkim numerem jest inspirowane „Wojna i pokojem” Lwa Tołstoja prawie 20-minutowe „The Gates of Delirium”. Pierwsze osiem minut to Yes jakie znamy – bardzo spokojne, wręcz sielankowe, z popisami muzyków, ale im dalej w las, tym więcej ofiar. Srodek to jedna wielka walka dźwiękowa, pełna kakofonii i wybuchów. I pod koniec (czytaj ostatnie pięć minut) następuje… totalne wyciszenie, zas w tle grającej gitary hawajskiej mamy bardzo czysty wokal Andersona w naprawdę poruszającej piesni o pokoju.
Po tym mocnym uderzeniu, czeka następny szok, czyli „Sound Chaser”. Poczatek to jedna, wielka improwizacja klawiszy i perkusji, ale największą niespodzianką jest tutaj jazzująca gitara Howe’a. Jednym słowem, totalne szaleństwo – to jeszcze Yes? W połowie dochodzi do przełamania, Howe zaczyna grać tak jak tylko on potrafi, tempo się uspokaja, pojawia się na krótko Anderson (wcześniej gdzieś w tle tego chaosu)… i znów mamy muzyczne improwizacje, choć łatwiejsze w odbiorze.
Po tym całym szaleństwie, przychodzi pora na wyciszenie i spokój w „To Be Over”. Gitara akustyczna, czasami grająca orientalnie (czasami w bardzo charakterystycznym stylu Howe’a), mocno kojące klawisze oraz bardzo prosty tekst. Pięknie i bardzo progresywnie.
„Relayer” jest najbardziej eksperymentalną płytą w dorobku zespołu, która przebija wszystko, co do tej pory zrobili. Już lepszego albumu chyba nie udało się im nagrać. Wszystko tutaj jest zrobione wręcz mistrzowsko. Więc ocena może być tylko jedna.
10/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
