Yes – 90125

90125

Po nagraniu poprzedniej płyty drogi muzyków z Yes ostatecznie się rozeszły. Jon Anderson podjął współpracę z Vangelisem, Howe razem z Chrisem Wettonem stworzyli zespół Asia, zaś Square i White postanowili założyć zespół Cinema. Do grupy doszedł Tony Kaye (pierwszy klawiszowiec grupy Yes) oraz młody gitarzysta Trevor Rabin. I pewnie by tak grali panowie, gdyby nie jeden drobiazg. Square wysłał demo jednej z piosenek Jonowi Andersonowi. Jemu przypadło to do gustu, że dołączył do grupy. I tak Cinema przekształciło się w reaktywowane Yes.

I tak jak w przypadku poprzedniego albumu, za produkcję odpowiada Trevor Horn. Efekt jest dość zaskakujący, bo nastąpiła stylistyczna wolta. Zamiast rozbudowanych i długich numerów, mamy dynamiczne pop-rockowe granie, co potwierdził otwierający album „wielki hit” zespołu, czyli nieśmiertelny „Owner of a Lonely Heart” (tego wstępu nie da się zapomnieć). To na pewno jeszcze Yes? Personalnie tak, brzmieniowo niekoniecznie. Na pewno jest chwytliwe, radio friendly i bardzo dynamicznie oraz co najważniejsze w przypadku popowego grania – przebojowo. Rabin tworzy mocne i bardzo przebojowe riffy (w dodatku jest drugim wokalistą obok Andersona), sekcja rytmiczna jest zgrana do granic możliwości, zaś wokal Andersona odnalazł się w tym dziwacznym połączeniu.

Nie ma jednak mowy o nudzie czy stricte plastikowym brzmieniu. Ale poza słynnym singlem, równie hitowy potencjał mają „It Can Happen” (z sitarem w tle), „Hearts”, instrumentalne „Cinema” czy dyskotekowy „Leave It” z dość wkurzającym refrenem (prawdę mówiąc, to 90% tej płyty ma taki potencjał). Dla mnie prawdziwą petardą jest „Changes” (najbardziej rozbudowany wstęp plus świetnie śpiewający Rabin, który jest tutaj „pierwszym głosem”) czy idące w stronę „azjatyckości” „City of Love”, zaś fani starszego brzmienia zakochają się w najdłuższym utworze – „Hearts”. Chórek w refrenie, linia melodyczna i te riffy – może słychać rok realizacji, ale to naprawdę świetny utwór. Zaś warstwa tekstowa nie ucierpiała zbyt poważnie (na szczęście), bo nie brakuje w nich ciekawych refleksji.

Album ten mocno naznaczył swoim piętnem dalszy dorobek zespołu Yes, który błąkał się w latach 80-tych, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości. „90125” to świetny pop-rockowy album, tylko problem jest jeden poważny. Dlaczego jest to wydane pod szyldem Yes? Ocena wtedy byłaby dużo lepsza, ale i tak jest przynajmniej dobrze.

7/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz