

Ludzie listy piszą – śpiewali kiedyś Skaldowie. Ta stara prawda przyszła mi do głowy, gdy usłyszałem nowy utwór zespołu Metronomy pt. „Love Letters”. Kwartet z Wysp Brytyjskich po pójściu w elektronikę z lat 80-tych (po 3 latach) nagrywa czwarty album, który pozornie idzie w podobnym kierunku co poprzednik tej grupy (skład: Joseph Mount – wokal i gitara, Oscar Cash – klawisze, Anna Prior – perkusja i Olugbenga Adelekan – gitara basowa).
„Love Letters” zaczyna się bardzo retro od „The Upsetter”, gdzie dominują gitara akustyczna i elektroniczna perkusja. Swoje robią bardzo oldskulowe klawisze oraz grająca pod koniec solo gitarka elektryczna. W podobnym, chilloutowym tonie jest „I’m Aquarius”, gdzie poza delikatniejszymi dźwiękami klawiszy, pojawia się dodatkowy żeński wokal w refrenie. „Monstrous” ma bardzo interesujący wstęp na klawesynie, gdzie potem mamy „orientalną” elektronikę oraz perkusję. Singlowy „Love Letters” wyróżnia się świetnym saksofonem i trąbką na początku (choć bardzo spokojnym i stonowanym), ale reszta jest bardziej żywiołowa. Bardziej gitarowe jest za to „Mouth of Sundays”, przypominające delikatny pop z lat 70-tych i 80-tych (instrumentalny „Boy Racers”). Wrażenie oldskulowości brzmienia podtrzymuje bardzo delikatny wokal Mounta, który jest bardzo niedzisiejszy, a teksty są dość proste i nieskomplikowane.
„Love Letters” to chwytliwa i bardzo chilloutowa muzyka elektroniczna, która jest mocno zakorzeniona w przeszłości, a jednocześnie bardzo melodyjna i wpadająca w ucho. Przyjemne i bardzo rozluźniające.
7/10
Radosław Ostrowski
