Radio na fali

Jest rok 1966, rock’n’roll coraz bardziej wypływa na szerokie muzyczne wody. Jednak, co trudno to sobie wyobrazić BBC grało muzykę rozrywkową tylko w czasie krótszym niż 45 minut. Jednak w tym czasie działały pirackie rozgłośnie radiowe, które nadawały pop i rock’n’rolla cały dzień i całą noc. Do jednej z nich – Radio Rock znajdującej się gdzieś na Morzu Północnym – trafia niejaki Carl. To 18-latek, który został wyrzucony ze szkoły za palenie papierosów i jointa. Do statku chłopaka wysłała matka, żeby się poprawił. Nie wiem jak wy, ale ktoś tu zjarał o jednego blanta za dużo.

Boże błogosław Wielką Brytanię nie tylko za muzykę, ale też za kino. Zwłaszcza za Richarda Curtisa. Twórca „Jasia Fasoli” oraz scenarzystę nieśmiertelnych komedii romantycznych takich jak „Cztery wesela i pogrzeb”, „Notting Hill” czy „Dziennik Bridget Jones” od pewnego czasu próbuje swoich sił jako reżyser. Nie bez sukcesów. „Radio na fali” to jego drugie podejście na stołku z napisem director i radzi sobie tutaj więcej niż dobrze. Sama historia oparta jest na dwóch wątkach, które przeplatają się ze sobą – dzień z życia pirackiego radiowca  oraz próby rządu, reprezentowanego przez niejakiego sir Allistera Dormandy’ego do „zniszczenia” pirackich rozgłośni.

Ten pierwszy pozwala na przyjrzenie się buntownikom, którzy serwują muzykę, którą kochają do swoich słuchaczy (migawki, w których widać ludzi po kryjomu lub grupowo słuchających radia – a robił to co drugi Anglik) w dodatku o poglądach mocno hippisowskich, ten drugi nakreśla przy okazji nakreśla stosunek konserwatywnego społeczeństwa uważającego muzykę popularną za szkodliwą i deprawującą. Z dzisiejszej perspektywy, jak to mówią Anglicy: That’s bullshit, a dzisiaj takie oskarżenia padają wobec muzyki heavy metalowej, nazywając ją „satanistyczną”, ale to kwestia na dłuższą rozmowę.

radio6

Ale to nie są jedyne wątki, bo każdy z DJ-ów jest barwną i wyrazistą osobowością, która wyróżnia go z tłumu. Curtis w wątku młodego Carla (zwanego też Małym Carlem) idzie wyraźną i trochę schematyczną droga opowieści inicjacyjnej, przy okazji poznając pierwszą miłość, odnajdzie też swojego ojca i przede wszystkim fantastycznych kumpli, z którymi spędzi chyba najlepsze lata swojego życia. To właśnie miłość do muzyki staje się spoiwem łączącym grupę, fundamentem wszelkich przyjaźni, zaś wszelkie niesnaski (konfrontacja między Hrabią i Gavinem o zdradę pewnej kobiety zakończona wspinaczka na burtę w rytmie muzyki Ennio Morricone – genialna scena) zostają szybko rozwiązane i wybaczone.

radio8

Poza tym nie brakuje tutaj naprawdę dużej dawki humoru – od slapsticku i prostych gagów jak próba wypowiedzenia w eter słowa na „j” i nie jest to „jabłko” po rozładowujące powagę dialogi (ślub Simona z Eleonore czy wtedy, gdy ekipa decyduje działać dalej, mimo konsekwencji prawnych) i przede wszystkim kapitalnej muzyki z epoki, gdzie mamy gwiazdy tego okresu (poza Bitelsami i Stonesami) takie jak The Kinks, The Who, The Beach Boys, Jimi Hendrix czy Procol Harum. A sceny, w których pojawiają się te piosenki, to małe perły – takiego zgrania nie było od dawna.

No i w końcu to, o czym mówię zawsze w tym akapicie, czyli aktorstwo. Najwyższej próby, gdzie Anglicy (i jeden Amerykanin) wykazali się, kreując mocne i wyraziste postacie. Zacznę jednak przezornie od słabszych ogniw, a w zasadzie jednego – Toma Sturridge’a. Nie zrozumcie mnie źle, to naprawdę dobrze zagrana postać Carla, jednak zostaje ona mocno w cieniu innych bohaterów. Ale chyba tak powinno być. Panie są tutaj zredukowane do roli obiektów pożądania i dość wyzwolonych (seksualnie) z wyjątkiem kucharki Felicity (Katherine Parkinson) – jedynej kobiety na statku pełnym facetów. Jej położenie tłumaczy fakt, że jest ona lesbijką.

radio9

Jeśli chodzi o czarne charaktery (czytaj: te chamy z rządu), to wystarczy wymienić jedno nazwisko – Kenneth Branagh i więcej nie trzeba. Jako minister Dormandy jest wyjątkowo nieprzyjemny, ale mocno wierzący w swoją misję i konsekwentnie realizujący swój cel. W dodatku ma to, co każda gnida mieć powinna: elegancki i skrojony na miarę gajer,  uczesane włosy i okulary. W bonusie dodano jeszcze wąsy prawie jak od Hitlera. Wspierany jest on przez sprytnego i podstępnego Twatta (solidny Jack Davenport), którzy tworzą naprawdę mocny duet.

radio5

Ale i tak nasza uwagę skupiają DJ-e i osoby związane z radiem. I tutaj tu mamy naprawdę wyraziste postacie. Od brodatego Boba (Ralph Brown) i wprowadzającego w arkana seksu dra Dave’a (Nick Frost, który jest naprawdę przy kości) przez serwującego żarty Angusa (Rhys Darby), zakochanego Simona (Chris O’Dowd) aż do serwującego wiadomości Johna (Will Adamsdale) i dowodzącego całym tym cyrkiem eleganckiego Quentina (etatowy aktor Curtisa, Bill Nighy). Każdy z nich jest fantastyczny i razem tworzą prawdziwy koktajl Mołotowa.

radio7

Jednak nawet i w tym koktajlu, musi się pojawić wisienka. A tutaj są aż dwie. Pierwsza to nieodżałowany Philip Seymour Hoffman, czyli Hrabia. Jedyny Amerykanin na pokładzie, którego wyróżniają trzy rzeczy: broda, skórzana kurtka i wielka miłość do muzyki. Brytyjskie prawo ma gdzieś, do tego stopnie, że dla muzyki jest w stanie opuścić ten świat i ma tyle charyzmy, że wielu radiowców mogłoby mu jej zazdrościć. Ale ma godnego konkurenta w postaci fenomenalnego Rhysa Ifansa, który gra drugiego Amerykanina – Gavina Cavanagha, legendarnego DJ-a z wielką charyzmą, seksownym głosem, liberalnymi poglądami oraz kolorowym gajerkiem. Jak pojawia się tych dwóch dżentelmenów, naprawdę syczą iskry i dochodzi do walki.

Ale się rozpisałem, inaczej jednak się nie dało. To kolejny dowód na to, że brytyjskie komedie to najlepsza rzecz jaka przydarzyła się ludzkości. No i brytyjska muzyka, ale to powszechnie wiadomo.

8/10

Radosław Ostrowski

PS. Po pojawieniu się napisów końcowych oglądajcie dalej.

Dodaj komentarz