Lata 60. – czas, w którym szaleje rock’n’roll. Na fali tej muzyki pewien młody chłopak o imieniu Douglas razem z kumplami postanawia założyć kapelę. Jednak rodzina nie jest jakoś specjalnie zadowolona z tego wyboru, ale chłopak nic sobie z tego nie robi. Ma wsparcie poznanej dziewczyny Grace, ale jego marzenia zostają wystawione naprawdę poważnej próbie.

Pewnie wiele osób kojarzy nazwisko David Chase. Facet odpowiedzialny za serial „Rodzina Sporano”, tym razem postanowił spróbować swoich sił jako reżyser i scenarzysta na dużym ekranie. I wyszedł z tego pozornie jeden z wielu filmów obyczajowych, który przy okazji (i w dużym skrócie) przedstawia fragment z historii USA, gdzie wielu zafascynowanych muzyka młodych ludzi, próbowało pójść w ślady The Rolling Stones czy Boba Dylana. Dla nich muzyka była przede wszystkim pasją, a pierwsze próby są jeszcze dość amatorskie (granie po domach, ćwiczenia w garażu), ale potem pojawia się proste pytanie: czy da się z tego wyżyć? No właśnie, a rzeczywistość bywa bardzo brutalna, a los okrutny – spięcia, konflikty wewnątrz grupy, kobiety, w końcu poważny wypadek stawiają przyszłość pod znakiem zapytania. Chase jest najlepszy, gdy pokazuje rozterki młodych ludzi oraz sceny prób, „koncertów”, ale sama historia jest dość rwana i skrótowa, przez co nie do końca byłem w stanie wczuć się w tą opowieść. I to jest najpoważniejsza wada, która jednak mocno „rozrywa” ten film. Realia zachowano, zdjęcia są solidne, a scenografia i kostiumy naprawdę robią dobre wrażenie.

Jeśli chodzi o aktorstwo, to jest ono całkiem przyzwoite, zwłaszcza w wykonaniu młodych aktorów jak John Magaro (Douglas), Will Brill (Wells), Jack Huston (Eugene) czy Bella Heathcote (Grace). Starsze pokolenie aktorskie najlepiej reprezentuje James Gandolfini w roli ojca, który powoli zaczyna nawiązywać lepszą więź z synem (rozmowa w knajpie, gdy wyznaje, że zostawiłby swoją matkę).

Czy warto gonić za swoimi marzeniami? Reżyser nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ale „Not Fade Away” pozostaje kawałkiem naprawdę niezłego kina. Niby nic wielkiego, ale czy zawsze film musi być wielkim dziełem?
6,5/10
Radosław Ostrowski
