

Udało się odnieść wielki sukces jakim było “Living Years”. Ale jak się potem miało okazać, dla Mike’a Rutherforda i jego kumpli był to maksimum możliwości. Przynajmniej pod względem komercyjnym. Czy to znaczy, że ich następne płyty były kompletnie nieudane? Sprawdzę to na przykładzie pochodzącego z 1991 roku „Word of Mouth”.
Jeśli ktoś się spodziewał, że zespół pójdzie bardziej w stronę hard rocka, heavy popu czy disco polo, musiał być mocno rozczarowany, bo jest to proste, pop-rockowe granie. Ale za to jakie fajne i przyjemne, bo nagranie takich albumów tylko pozornie wydaje się łatwe, proste oraz nieskomplikowane. Nie brakuje tutaj szybkich energetyków („Get Up” z szalejącym pianinkiem oraz bardzo nośnym refrenem), podniosłych i krzepiących haseł (tytułowy utwór z równie nośnym refrenem jak w/w), jak i chwil wyciszenia (nastrojowe „A Time and Place” z delikatnymi klawiszami). Do wyboru do koloru, a słowo nuda w przypadku tych dżentelmenów jest słowem, które wykorzystaliby w tekście jednej z piosenek. Jak oni to robili? Nie mam pojęcia, w dodatku teksy nie były takie głupie i puste. W dodatku wzbogacali utwory małymi dodatkami jak saksofon („Everybody Gets a Second Chance”) czy pojawieniem się chóru („Before (The Next Heartache Falls)”). Nawet elektronika nie brzmi ani tandetnie, archaicznie, tylko potrafi czasem ukoić „Stop Baby”.
Reszta to już poziom, do którego ten zespół przyzwyczaił, czyli świetnie śpiewający Paulowie: Young i Carrack, przyjemne melodie oraz troszkę głębszy tekst (tytułowy utwór czy „A Time and a Place”). I mimo upływu lat pozostaje to dobrą, naprawdę bardzo fajną muzyką.
8/10
Radosław Ostrowski
