

Tej wokalistce rozgłos przyniósł „Titanium” nagrany z Davidem Guettą. Ale to było jakieś trzy lata temu i wtedy zrobiła kilka kolaboracji. Jednak już wtedy Sia była uznaną wokalistką idącą w stronę popu i jazzu. A teraz pojawia się jej album nr sześć pod tytułem „1000 Forms of Fear”, za którego produkcję odpowiadają Greg Kurstin (współpraca m.in. z Lily Allen, Mariną and The Diamonds czy Foster the people) i dj Diplo.
Efekt? No właśnie, dla mnie dość kontrowersyjny, bo jest to współczesne brzmienie popowe, miejscami skręcające w r’n’b. Mówiąc współczesne, mam na myśli naszpikowane (przesadną) elektroniką i ocieraniem się mocnym o plastik. Takie miałem wrażenie po usłyszeniu otwierającego całość „Chandeliera”. Ale początek czasem bywa zwodniczy. Bo dalej jest troszkę inaczej i różnorodniej. Owszem, czasem walnie perkusja, klawisze złagodzą atmosferę („Burn the Pages”), wskoczy jakiś fortepian i takie wstawki spod znaku czarnej muzy (łamana perkusja, cykacze, basowa elektronika). I najlepsze są tutaj spokojne kompozycje jak „Eye of the Needle” czy trochę kołysankowe „Fair Game” z melodią pozytywki oraz smyczkiem. I o dziwno brzmi to naprawdę nieźle. Czas mija bezboleśnie, wokal Sii jest naprawdę fantastyczny i sprawdza się – nie ważne czy jest delikatna, czy bardziej ekspresyjna i krzycząca. Nawet jak jest elektronicznie powtarzana i przerabiana (końcówka „Free the Animal”), to nie wywołuje takiej irytacji.
Co ja dużo będę mówił, jest to całkiem przyzwoita płyta, która nie ma poważnych wad, ale tez nie jest jakaś super powalająca. Popowa płytka, ale raczej z tej lepszej półki.
6,5/10
Radosław Ostrowski
