

Obok Anathemy jest to jedna z ważniejszych grup grających neoprogresywne dźwięki na Wyspach Brytyjskich. Ekipa Bruce’a Soorda działa od końca 90. i po paru perturbacjach (perkusistę Keitha Harrisona teraz zastąpił Dan Osborne) nadal dzielnie się trzyma. Po dwóch latach przerwy (dość chłodno potraktowany album „All the Wars”) kwartet wraca z nowym materiałem.
„Magnolia” trzyma się szlaku wyznaczonego przez poprzednika, czyli mamy zestaw krótkich piosenek (rzadko przekraczających 4 minuty). Na szczęście panowie przypominają sobie, co to jest dobra melodia. Słychać to zarówno w otwierającym całość „Simple As That” z zapętloną gitarą, która wybrzmiewa mocniej w refrenie (tak jak perkusja) czy następnym „Alone At Sea” z delikatnym wstępem oaz agresywnymi refrenami. Ale dalej jest dość różnorodnie, choć dominuje tutaj bardziej melancholijny nastrój. I wtedy przewijają się smyczki („Don’t Tell Me”), fortepian („Seasons Past”) czy trąbka („Bond”), a nawet refreny śpiewane są wspólnie. Więc jeśli ktoś szuka bardziej progresywnych dźwięków, to się mocno rozczaruje. Soord (dobrze śpiewający) stawia na krótkie brzmienia oraz nastrojowe melodie (najlepsze w tym są utwory kończące album).
Niby nic zaskakującego ani oryginalnego, ale słucha się tego z dużą frajdą. Ładna ta „Magnolia” jest.
7,5/10
Radosław Ostrowski
