
Polska jest trudnym krajem, nawet dla naszych rodaków, a co dopiero dla cudzoziemców. Wiem o tym niejaki Czesław Mozil, który jest kojarzony z powodu swojej specyficznej mowy (jak to u Duńczyków), który przypomniał sobie o tym, że Czesław Śpiewa i postanowił opowiedzieć o emigracji.
Na pewno nie jest to album miły i sympatyczny. „Milion za rok” zaczyna się pomrukami puzonu oraz depresyjnym tekstem. A dalej jest jeszcze dziwaczniej, gdyż nie brakuje zarówno skrętów lekko dyskotekowych („Nienawidzę cię Polsko!”), nawet trip-hopu („Poszukaj męża” z pomrukami i delikatną gitarą), a nawet nową falę („Dom na budowie” z trąbkami oraz chórkami trochę pachnie The Police). Zdarza się też sam akordeon („Biały Murzyn”) czy nawet „ulicznego” grania („Łabędzie”) oraz obowiązkowego tanga (spokojne „Tango magister”). Instrumentarium jest mocno klasyczne (gitara, akordeon, trąbka, puzon) i tworzy ono lekko kabaretowy sznyt, co współgra z wokalem Czesława.
Pozornie zabawna muzyka jest mocnym kontrastem dla tekstów Zabłockiego, które – choć nie pozbawione humoru (czarnego zresztą) – pozostają gorzkim portretem emigrantów. Nie brakuje intelektualistów pracujących jako… sprzątaczy („Tango magister”), pijaństwo, oszustwa wobec współtowarzyszy („Z dala od rodaków”), poszukiwanie bogatego męża („Poszukaj męża”) czy hipokryzję („Do kościoła”). To wszystko brzmi z jednej strony trochę groteskowo, ale też i poważnie („Owce”). Więcej wam nie powiem, bo to musicie sami zweryfikować.
Dla mnie takiej ostrej i krytycznej płyty o nas samych nie słyszałem od czasu „Jezus Marii Peszek”. I tak samo jak na tamtej płycie, jeśli nie lubicie tej muzycznej stylistyki proponowanej przez twórcę, nie sięgajcie po to. Dziwna, pozornie wesoła, ale bardzo brutalnie szczera. Pytanie czy będą następne tomy.
8/10
Radosław Ostrowski
