

Grupa kierowana przez Mike’a Scotta od dawien dawna, jednak udało im się zrobić jeden wielki hit: „The Whole of the Moon”. Od tego czasu było różnie – doszło nawet do rozpadu zespołu, jednak nastąpiła reaktywacja, a ostatni album wyszedł 4 lata temu. Tym razem Scott i spółka postanowili wrócić do formy, nagrywając nowy materiał w Nashville. Efekt?
Całkiem przyzwoity. Mieszanka gitarowego rocka z bluesem działa bardzo sprawnie. Nie brakuje mocniejszego zacięcia gitarowego (bluesowe „Still a Freak”czy „Rosalind”), skrętów folkowych (przepiękne „The Girl Who Slept for Scotland” – refren to perła, niepozbawionego bluesowej gitary) oraz robiących największe zamieszanie organów Hammonda (najbardziej robią zamieszanie w pachnącym troszkę Bruce’m Springsteenem dynamicznym „Beautiful Now”). Jednak mimo melodyjności, album sprawia wrażenie mocno wtórnego, a inspiracje są tutaj mocno wyczuwalne. Zresztą nie wstydzą się ich, co słychać w tekstach, gdzie wymieniani są m.in. Charlie Parker, Elvis Presley, John Coltraine (okraszone jazzem spokojne „Nearest Thing to Hip” czy finałowe „Long Strange Golden Road”).
Ale mimo wtórności słucha się tego nieźle, muzycy wiedzą jak grać i nie brakuje mocy, a wokal Mike’a Scotta (oraz teksty jego) trzymają więcej niż dobry poziom. Niby nic nowego, ale parę razy zaskakuje.
6,5/10
Radosław Ostrowski
