Diana Krall – Wallflower

Wallflower

Tą kanadyjską wokalistkę poznałem podczas przesłuchania płyty “Glad Rag Doll”, gdzie grała utwory z lat 20. oraz 30. Tym razem ta jazzmanka postanowiła nagrać kolejny album, gdzie na swoją modłę przerabia utwory znanych wykonawców.

„Wallflowers” miało wyjść już jesienią zeszłego roku, ale problemy zdrowotne zmusiły do przesunięcia premiery. Więc na jazzową modłę przerobiła Krall utwory m.in. The Mamas & The Papas, The Eagles, Boba Dylana czy Eltona Johna. Dominującym instrumentem jest fortepian („Alone Again”), jednak aranżacje są tutaj bardzo pomysłowe i budujące poszczególny, melancholijno-nostalgiczny nastrój, potęgowany przez snujące się skrzypce (przepiękne w „Superstar”) czy mały zespół z kontrabasem i perkusją. Zdarzają się tutaj bardzo oszczędne aranżacje (tytułowy utwór niemal w całości zagrany przez fortepian oraz stonowaną gitarę elektryczna z pasażami smyczkowymi) i brakuje tutaj jakiegoś popisywania się czy dynamicznej petardy (za taką można uznać „Yeh Yeh” – pod warunkiem, ze macie wersję deluxe). Środek powoli zaczyna przynudzać, jednak Krall próbuje przełamać nudę chórkami, wejściem gitary („Opeator”) czy harfą („Don’t Dream It’s Over”), jednak nigdy nie wywołuje ziewnięcia czy zasypiania (może poza średnim duetem „Feels Like Home” z Bryanem Adamsem).

Diana ma równie czarujący głos, który sprawdza się bez zarzutu. A równie świetnie brzmi na żywo (w wersji deluxe jest koncertowa wersja „Wallflower” oraz „Sorry Seems To Be The Hardest World”). Sam album bardzo pozytywnie zaskakuje, choć wydaje się bardziej jesienny niż zimowy. Niemniej na długie wieczory, będzie pasował jak ulał.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz