Rok 1973. Frankie jest młodą i atrakcyjna striptizerką, która robi to, co potrafi najlepiej. Jednak zaczynają ją prześladować dziwne rzeczy – nie pamięta, ze kupiła sobie drogą sukienkę, podczas stosunku z facetem zaczęła go bić. Po ostatniej akcji została zwolniona z pracy i aresztowana przez policję, która kieruje ją do szpitala psychiatrycznego. Tam zajmuje się nią dr Oswald, który dostrzega u niej objawy wielorakiej osobowości.

Brytyjski filmowiec Geoffrey Sax mierzy się z prawdziwą historią Frankie Murduch – kobiety posiadającą w sobie jeszcze dwie osobowości – pewną siebie i mającą mentalność białej Alice oraz skrytej i niedowidzącej Genius. To między innymi przez to, wyniki badań psychologicznych są tak sprzeczne (raz jest inteligentna, raz głupia, innym razem pisze lewą ręką, a kiedy indziej prawą), że lekarz decyduje się nią zająć. I jak w każdej tego typu opowieści, informacje z przeszłości Frankie odkrywane są bardzo stopniowo, żeby nie wszystko odkrywać od początku. Najciekawsze są tutaj sceny, gdy nasza bohaterka dostaje ataków oraz terapia, co jest kwestią świetnego montażu, gdy nakładają się przeszłość z teraźniejszością (m.in. w gabinecie zaczyna padać deszcz). Rozwiązanie wydaje się dość proste, ale jest logiczne oraz potrafi poruszyć.

Twórcom udaje się przekonująco odtworzyć realia lat 70. i to nie tylko w warstwie muzycznej (soul i funk), ale też w warstwie wizualnej. Stylowe zdjęcia Newtona Thomasa Siegla budują klimat (zwłaszcza ujęcia nocne) i pozwalają wejść w skomplikowaną psychikę kobiety.

„Frankie i Alice” to tak naprawdę popis dwójki aktorów – Halle Berry i Stellana Skarsgarda. Aktorka podjęła się zadania wcielenia się w trzy postaci – pełną seksapilu Frankie, szorstką i inteligentną Alice oraz niewinną Genius. Trudno odmówić ambicji, a efekt jest naprawdę dobry, co dostrzegli też krytycy, przyznając jej nominację do Złotego Globu. Każda z tych osobowości jest wyraźnie nakreślona i udaje się uniknąć przerysowania i przeszarżowania. Z kolei Szwed wciela się w empatycznego psychiatrę, który może i jest opanowany, ale bardziej przypominał rasowego detektywa, próbującego rozgryźć łamigłówkę. A i metody są (jak na tamte czasy) dość niekonwencjonalne – żadnego faszerowania lekami, nagranie sesji na wideo, co tylko czyni tą postać interesującą.

„Frankie i Alice” to kino, które ma grać na emocjach, ale unika emocjonalnego szantażu i sztucznego wyciskania łez. Nie jest nic nowego w kwestii skomplikowanych osobowości psychologicznych, ale wciąga i dobrze się ogląda. Jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, to przyjemne kino.
7/10
Radosław Ostrowski
