
Polski blues rock bez zespołu Cree byłby odrobinę ubogi. Grupa założona przez syna Ryszarda Riedla, działa od 20 lat i na szczęście nie próbuje rywalizować z Dżemem o miano bluesowej kapeli wszech czasów. Mają jednak wierną publiczność, a siódma płyta potwierdza ich klasę oraz talent.
„Heartbreaker” zaczyna się od mocnego uderzenia. „Nigdy mało” poraża ciężkimi riffami i serwuje dużego kopa, zwalniając gwałtownie w połowie, by przyspieszyć. „Z nieba spadło” zaczyna się od jednostajnych uderzeń perkusji, do których dołączają gitary oraz Hammondy. Niespodzianką jest powolna i pełna smyczków ballada „Na dnie Twojego serca”, która promowała wydawnictwo. „Każdy rodzi się świętym” to powrót do bluesa z lat 70. z lekkimi riffami oraz klawiszami, a niespodzianką jest solówka saksofonu. Konsternacją było dla mnie 9-minutowe country „Możesz na mnie liczyć” – dla mnie troszeczkę za długie, podobnie jak 7-minutowa „Modlitwa biznesmena w pociągu” z wplecioną informacją z peronu, elektrycznymi skrzypcami (świetnymi) oraz trąbką. Wyciszeniem i spokojem zaskakują „Głodne duchy”. Powrotem do rock’n’rolla są „Wielkie plany”, gdzie gitary znów maja wiele do roboty, przywracając czad i energię, a wolniejsza „7 rano” wali soczystymi riffami i perkusją, a także wokalnymi zagrywkami w stylu Johna Lee Hookera z „Boom Boom Boom Boom”. A na sam koniec dostajemy bardziej akustyczną „Heartbreak Girl” z harmonijką ustną i zaśpiewana w całości po angielsku.
Sebastian Riedel ma głos podobny do swojego ojca, jednak już dawno przestało to przeszkadzać. Z kolei teksty pełne (dość prostej) życiowej filozofii, nie popadając w banały.
Niby nic nowego czy odkrywczego, bo w bluesie wszystko już powiedziano, ale takiego energetycznego kopa zawsze przyjemnie dostać. Nawet podczas prac świątecznych.
7,5/10
Radosław Ostrowski
