Sicario

Kate Mecer jest młodą agentką FBI ze skromnym doświadczeniem. Zajmuje się porwaniami. Podczas jednej z akcji, jej oddział znajduje zwłoki schowane w… ścianach, a próbując przeszukać drugi budynek, dochodzi do eksplozji. Właścicielem posesji jest narkotykowy baron Manuel Diaz. By go dorwać, agentka dołącza do specjalnej grupy kierowanej przez doradcę departamentu obrony – Matt Graver oraz towarzyszącego mu „konsultanta”, Alejandro.

sicario1

Denis Villeneuve jest jednym z ciekawszych reżyserów z Kanady, który tym razem postanowił zrealizować mroczny thriller, który wydaje się nie opowiadać niczego nowego w starej sprawie – wojnie z kartelami narkotykowymi. Niby są jakieś przepisy i paragrafy, ale tak naprawdę najważniejsze jest schwytanie drania za wszelką cenę. Bo gra idzie tutaj o wysoką stawkę – skoro zarabia się na dragach 500 miliardów dolarów rocznie, a 300 milionów ludzi bierze je, to ktoś mógłby odpuścić sobie taką kasę? Wtedy wszelkie chwyty są dozwolone, a zachowanie pozorów procedur prawa jest zwyczajną ściemą. Reżyser stawia tutaj na chłodny styl i powolne tempo, które w kilku momentach gwałtownie przyspieszyć, wrzucając na wojnę pozbawioną reguł (urwane głowy, wypatroszone zwłoki, zabijanie w majestacie prawa), gdzie są tylko sami źli. Po czymś takim, ma się przerażone spojrzenie niczym Marge Gundersen w finale „Fargo”.

sicario2

Realizacyjnie to świetna robota, a Villeneuve robi wszystko, by skupić nasza uwagę. Klimatyczne zdjęcia Rogera Deakinsa, w tym kadry pokazujące akcję z lotu ptaka (kamera satelitarna czy coś takiego) albo strzelaninę w tunelu za pomocą noktowizorów, buduje aurę niepokoju i strachu. Jest tutaj kilka kapitalnych scen (transport więźnia na granicy – podskórnie czekałem na coś złego), jednak gdy zacznie się myśleć nad całą historią, wtedy wszystko może szlag jasny trafić. Zdobywanie informacji od lokalnych imigrantów w sprawie tunelu (przerzut na granicę USA-Meksyk), gdzie grupa ma niemal dostęp do wszystkich technologii i finałowa konfrontacja z bossem mocno naciągana jest. Te najbardziej rzuciły się w oczy, ale resztę pozostawiam wam.

sicario3

Podstawowym błędem jest kwestia samej Kate (niezła Emily Blunt) – żółtodzioba z małym stażem wrzuconego na głęboką wodę. Zapewne jej obecność i moralne rozterki, miały pomóc w utożsamieniu się z nią oraz poczuciu wejścia do brutalnego i bezwzględnego świata, gdzie cała wiedza o prawie jest gówno warta. Tylko jest to pokazane w sposób mało wiarygodny, a aktorka ma niezbyt duże pole manewru. Twarz zbitego zwierzątka i wściekłość w oczach to troszkę za mało. Jeśli ktoś zasługuje na wyróżnienie z obsady to Josh Brolin i Benicio Del Toro. Pierwszy tylko sprawia wrażenie luzaka-cwaniaka, by w jednej chwili pokazać swoją mroczniejszą twarz bezwzględnego twardziela i manipulatora. Z kolei Meksykanin wiarygodnie kreuje naznaczonego tajemnicą byłego prokuratora, który z osobistej zemsty dokonuje krwawych ataków na kartel i nie przebacza.

Z założenia to miało być realistyczne i mroczne kino sensacyjne, ale fundament jest bardzo kruchy. Bo bez dobrego scenariusz nie da rady zrealizować niczego. Villeneuve spróbował i chociaż nie poległ całkowicie, to o wielkim filmie mówić nie można. Jeśli zaś chcecie czegoś mocnego o narkobiznesie, lepiej wrócić do seansu „Traffica”.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz