
Katowicki kwintet Koniec Świata skupił moją uwagę sześć lat temu, gdy usłyszałem piosenkę „Oranżada”. Po czterech latach, grupa kierowana przez Jacka Stęszewskiego wydała nowy album pod prowokacyjnym tytułem „God Shave The Queen”.
Mogę zapewnić z całą stanowczością, że panowie nie śpiewają w języku angielskim, ale wszystko jest zrobione w duchu punk rocka, czyli ostro, szybko, melodyjnie. Czasami odezwą się klawisze („Jedna ręka nie klaszcze”), gitara pobrudzi (melancholijne „Kury” ze smyczkami pod koniec), odezwie się trąbka („Kotylion”), przyspieszymy niczym rakieta („Lovesick”), by potem zagrać… szantę („Balanga”) i zahaczyć o reggae (fragment „Carmen”), a nawet zagrać na mandolinie („Oligarchy”). I nad tym wszystkim gdzieś czuć ducha Pidżamy Porno, gdzie pełne ironii teksty zmieszane z punk rockową stylistyką miały siłę bomby atomowej, a wplecione smyczki, akordeon i mandolina mogłyby być wsparciem dla KSU.
A w tekstach Stęszewski opowiada i o miłości, polityce, skretynieniu społeczeństwa, samotności i nawet miejsce dla talent show się znalazło. Wokal może nie powala, ale współgra z tym, co słyszymy. Bywa dowcipnie, ale i refleksyjnie. Koniec świata jeszcze nie nadszedł, a na obecną porę roku jest to odpowiedni materiał.
7/10
Radosław Ostrowski
