Michelle jest zwykłą młodą kobietą. Poznajemy ją w momencie, gdy wyprowadza się od swojego chłopaka. Zabiera swoje rzeczy i odjeżdża w siną dal, wtedy dochodzi do wypadku. Kiedy kobieta się budzi, jest przykuta do łańcucha, ma wbitą kroplówkę i jest lekko posiniaczona. Początkowo myśli, że padła ofiarą jakiegoś fana „Piły”, który ją porwał, głodził, by na końcu zabić. Ale Howard staje się jej opiekunem i mówi, że doszło do ataku – kosmici, Rosjanie, Chińczycy – diabli wiedzą, jedno jest pewne: nie jest bezpiecznie poza schronem Howarda, gdzie przebywa jeszcze jeden lokator.

Fabuła może brzmieć jak do jakiegoś filmu klasy B, jednak debiutujący Dan Trachtenberg wie, jak skromnymi środkami zbudować aurę niepewności, grozy i suspensu. Chciałbym wam powiedzieć więcej o fabule, ale jest tutaj tyle wolt i zaskoczeń, że opowiedzenie o jakiejkolwiek z nich zepsuje frajdę z seansu. Nawet pozornie spokojna rozmowa może zmienić się w walkę o przetrwanie – minimalistyczna przestrzeń tylko potęguje poczucie obcości, mimo wrażenia potulnej przestrzeni. Są tutaj, gry, filmy na video, początkowy sceptycyzm, zmieniony w prawdziwy strach. Dzieje się tu wiele, a nawet prosta naprawa filtra doprowadza do kolejnych zagadek, tajemnic – wszystko tutaj powoli i stopniowo jest odkrywane, by pod koniec uderzyć. A otwarte zakończenie sprawia, że mam ochotę czekać na dalszy ciąg (bo pewnie będzie, prawda?).

Dodatkowo jest to świetnie zagrane, chociaż wydawałoby się, że nie ma tu zbyt wiele pola do popisu. Mary Elisabeth Winstead bardzo przekonuje w roli delikatnej, zmuszonej do oswojenia się z rzeczywistością Michelle, przez co łatwo się z nią identyfikować. Przemiana w najtwardszą sucz pokazana jest bez udziwnień oraz komplikacji, jednak tak naprawdę jest to popis Johna Goodmana, który jest rewelacyjny. Howard to postać bardziej złożona niż się nam to wydaje – ex-żołnierz z obsesjami na punkcie teorii spiskowych, może sprawiać wrażenie wariata, ale tak naprawdę skrywa się za tym twardziel, nie znoszący sprzeciwu, mogący wybuchnąć pod byle pretekstem. Objawienie po prostu.

„10 Cloverfield Lane” zapowiada się jakby fragment większej całości, którą dopiero będziemy odkrywać. Świata, który może fascynować, intrygować i zaskakiwać. Obok „Deadpoola” to największa niespodzianka tego roku – mam nadzieję, że nie ostatnia.
8/10
Radosław Ostrowski
