Do końca

Rok 1963. Prezydent John Fitzgerald Kennedy zostaje zamordowany w Dallas, wiec jego urząd obejmuje wiceprezydent, Lyndon Johnson. Dla niego najważniejszym zadaniem jest wygrana w wyborach za jedenaście miesięcy (można powiedzieć, że jest p.o. prezydenta), jednak po drodze czają się spore problemy. Jedną z palących spraw jest ustawa o prawach obywatelskich.

do_koca1

Clausewitz mawiał, że polityka to inny sposób prowadzenia wojny. Gówno prawda. Polityka to wojna. I ta telewizyjna produkcja Jaya Roacha bardzo mocno to pokazuje. A że ma świetny materiał (sztuka teatralna Roberta Shenkkana) plus wsparcie producenckie samego Stevena Spielberga, sukces musiał być murowany. Chociaż dzieje się wiele, Roach trzyma rękę na pulsie i płynnie przechodzi od wielu wątków: prawa obywatelskie, Wietnam, rozłam w partii z powodów rasowych. Tutaj nie ma miejsca na czyste działania i dobre słowa – by przekonywać do swoich racji, trzeba używać nieczystych zagrywek: szantażu, podsłuchów, gróźb, pójścia na kompromis. Czasami nawet musi odwrócić uwagę od przemówienia czarnoskórej delegatki na kongresie Partii Demokratycznej. Postaci jest wiele i tylko jeden wątek jest w pełni wyeksponowany – walka o prawa obywatelskie. I tutaj w pełni pokazane zostają konflikty i sytuacje, doprowadzające do eskalacji: działalność dr Kinga, morderstwo trójki działaczy w Mississippi, konflikt z senatorem Russellem. Do tego jeszcze każde zdarzenie, wykorzystywane bezwzględnie przez konkurencję.

do_koca2

Roach pokazuje prezydenturę i politykę jako żonglowanie granatami bez zawleczek, które w każdej chwili mogą eksplodować. Może się nagle okazać, że twoi najbliżsi mogą wsadzić ci nóż w plecy (ukrywający się homoseksualista wśród najbliższych współpracowników), a żeby osiągnąć cel trzeba zrobić krok w tył i mieć dużo szczęścia. Reżyser trzyma w napięciu aż do – nomen omen – końca, wiernie odtwarza ten trudny okres w historii USA, gdy mogło dość do wojny domowej. Imponuje też scenografia oraz kostiumy. Wszystko jest wręcz dopięte do samego końca i nawet dla ludzi niezbyt znających historię powojenną, będzie cennym źródłem informacji.

do_koca3

I jeszcze do tego otrzymuje pierwszorzędne aktorstwo. Nie będę oryginalny, ale muszę to powiedzieć – dominuje WIELKI Bryan Cranston, który jest po prostu Lyndonem Johnsonem. A jakim politykiem był Johnson? Świadomym jej wszelkich mechanizmów, umiejącym je wykorzystać dla własnych korzyści, ale też nie przebierającym w środkach (rozkaz wystrzału w oparciu o niepewny raport). Rola ta oparta jest na kontrastach: silnego, wręcz niezłomnego charakteru, ale i człowieka pełnego wątpliwości oraz poczucia przytłoczenia; sprytnego, ale i bezradnego; rubasznego i serdecznego, ale także bezwzględnego gracza. Wszystkie te paradoksy budują bardzo wyrazisty portret człowieka uwikłanego w politykę. Drugim wyrazistym bohaterem jest Martin Luther King i wcielający się w tą postać Anthony Mackie ma w sobie tyle charyzmy, że uwierzyłem w jego motywację, jak podchodzi do kompromisów. Widać, że bardzo zależy mu na sprawie i wie, jak wykorzystywać tłum (mógłbym nazwać go manipulatorem, ale to byłoby nadużycie). Także drugi plan jest tutaj przebogaty: od bardzo wrażliwej i oddanej Melissy Leo (Lady Bird Johnson) przez inteligentnego senatora starej daty Russella (Frank Langella znowu w formie) i śliskiego Stephena Roota (J. Edgar Hoover) po stonowanego, lecz lojalnego Humphreya (Bradley Whitford).

do_koca4

„Do przodu” potwierdza tylko, ze polityka na ekranie to żywioł Roacha (pokazał to choćby w „Zmianie w grze”), ale potrafi to pokazać także w sposób przystępny i zrozumiały dla szarego człowieka. Właśnie dla takich produkcji wymyślono telewizję.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz