OSTR – Życie po śmierci

20160131102053_OSTR_-_Zycie_po_smierci_-_cover_pix1500

Adam Ostrowski zwany Ostrym to żywa legenda polskiego hip-hopu, który nagrywa regularnie i trzyma pułap dla wielu ziomków nieosiągalny. Ostatnio jednak (czyli od zeszłorocznej „Podróży zwanej życiem”) Łodzianin wrócił do wysokiej formy, a jego ostatnie dzieło „Życie po śmierci” tylko potwierdza świetną dyspozycję.

Ten materiał różni się od innych m.in. tym, że przed kilkoma utworami jest coś w rodzaju wprowadzenia dokonanego przez samego rapera, gdzie poznajemy przyczyny powstania tego materiału nagranego pod wpływem choroby. Całość podzielona została na cztery części. Najpierw poznajemy przyczyny sytuacji, operację, chwile po niej oraz drogę ku przyszłości.

Odpowiedzialny za produkcję Killing Skills robi świetną robotę. Dzieje się tu wiele,, gdzie nie brakuje elektronicznych eksperymentów. Każda część płyty ma krótki wstęp, gdzie Ostry opowiada w formie wprowadzenia do historii. Bywają momenty bardzo refleksyjne (kołysankowe „We krwi” z przebijającymi się głosami w tle), czasami wręcz epicko (mocna perkusja w gitarowej „Diagnozie”), ale i staroszkolnie (nadal przewijają się skrecze). Nie mogło zabraknąć mroku (pełna elektroniki „Kto gasi światło?” czy „Scenariusz sądnych dni”), a wszystko jest zaaranżowane na bogato.

Nawet jeśli pojawia się „ciepło” brzmiąca elektronika, ma ona w sobie pełno smutku („Miami”), co nie powinno nikogo dziwić. Każdy z utworów to mniej lub bardziej próba rozliczenia się z samym sobą („Spowiedź” o jego tańcu z marihuaną czy oparty na pianinie utwór tytułowy, gdzie jest świadomy podczas operacji). Klimat zmienia się w dynamicznym „Bilansie”, gdzie mamy saksofon, minimalistyczna perkusją oraz płynne klawisze. Nawet pojawia się soul („Kropla wody”) czy nawet disco („WudźTangClan”), ale to nie wywołuje zmęczenia czy znużenia.

Sam Ostry to klasa w kwestii nawijki i nie inaczej jest w przypadku tego concept albumu. Raper nawija o operacji, dokonuje przewartościowania swojego życia (czyli koniec z imprezami i marihuaną), a nawet jest krótki wypad na miasto („WudźTangClan”), będący jednocześnie krytycznym spojrzeniem na współczesny rap czy ostrzega, by podczas jazdy autem nie koniecznie należy pisać SMS-y. Zwłaszcza, gdy jesteś kierowcą. A i tak najbardziej pamięta się wspólną nawijkę z synem („Jaki ojciec taki syn”) o jego relacji z dzieciakiem.

„Życie po śmierci” jest pełne emocji i jest brutalnie szczery wobec wszystkich, co nie powinno nikogo dziwić. Krótka wędrówka od choroby przez rehabilitację aż po – jakkolwiek to zabrzmi banalnie – powtórne narodziny („To mój dzień” czy kapitalny „Epilog”), gdzie wszystko gra i buczy. Nic dziwnego, ze to była jedna z najlepszych płyt roku 2016.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz