Szczęściarz

Rzadko zdarza się osiągnąć 90 lat i nadal być sprawnym fizycznie, zachowującym świeżą energię. Taki szczęściarzem jest Lucky – bardzo starszy pan, co mieszka sam, pali za dwóch i jego rozkład dnia w większości wygląda tak samo: poranna gimnastyka, wizyta w kawiarni, sklepie z papierosami, by wieczorem zajść do baru. Rutyna dnia codziennego, aż pewnego dnia upada. Tak zwyczajnie, bez przyczyny, a badania nic nie wykazują. I to zdarzenie zmusza Lucky‘ego do pewnych przemyśleń.

lucky1

Pewnie nie kojarzycie Johna Carrolla Lyncha? To jeden z takich charakterystycznych aktorów, co pojawiają się na krótką chwilę, zapada w pamięć ich twarz, lecz nazwisko już niekoniecznie. Grał m.in. w takich filmach jak „Zodiak”, „McImperium” czy serialu „Anatomia zbrodni”. „Lucky” to był jego debiut reżyserski, który jest takim bardzo spokojnym kinem obyczajowym. Nikt nigdzie się tu nie spieszy, wszystko wręcz płynie swoim rytmem. Czy to znaczy, że „Lucky” jest nudnym, nie ciekawym filmem? Absolutnie nie, bo w tym wszystkim jest pewien urok oraz magia. W zwykłych rozmowach, pozornie o niczym, jednak tak naprawdę dzieje się tu dużo. Każdy bohater (nawet drobny epizod) jest bardzo wyrazistą postacią – nieważne, czy to prawnik, weteran wojenny czy szefowa sklepu. Tych rozmów słucha się z przyjemnością, nie popadają w pretensjonalne filozofowanie, a nawet są okraszone odrobiną humoru (kwestia zaginionego… żółwia).

lucky2

Nawet te proste sceny (początek dnia Lucky’ego czy impreza urodzinowa) mają w sobie wiele ciepła oraz momentów chwytających zwyczajnie za serce. Nie ważne czy mówimy o śpiewaniu „Volver” przez Lucky’ego w towarzystwie mariachi, rozmowach o prezydencie Roosevelcie czy dialogu o swoim dziecku. W tle przygrywa folkowo-westernowa muzyka, krajobrazy miejscami wyglądają jakby wzięte z Dzikiego Zachodu (co nie jest wadą), co tworzy fajny klimat. Reżyser prowadzi to bardzo delikatnie oraz spokojnie.

lucky3

Największą furorę robi Harry Dean Stanton, który bardzo rzadko grywał główne role w karierze. Tutaj w roli głównej magnetyzuje, choć jest to postać bardzo tajemnicza, o której nie wiemy zbyt wiele. Z czasem dostrzegamy w tej postaci kolejne fragmenty z życia samotnika, choć wiele rzeczy pozostaje zagadkowymi (rozmowy przez telefon). Ten aktor wystarczy, że pojawiał się na ekranie i już skupiał na siebie uwagę. Dla mnie film jednak ukradł David Lynch w roli Howarda, który okazuje się niezłym źródłem humoru, choć jeden jego monolog potrafi poruszyć jak diabli. Nie można też zapomnieć drobnych ról Toma Skeritta (weteran), Rona Livingstone’a (adwokat) czy Jamesa Darrena (Paulie), wnoszących wiele życia w tym filmie.

„Szczęściarz” okazał się pożegnaniem Harry’ego Deana Stantona z kinem i jednocześnie bardzo ciepłym, bezpretensjonalnym kinem obyczajowym. Po jego obejrzeniu – jakkolwiek to zabrzmi – poczujecie się lepiej i będziecie chcieli mieć tyle siły w sobie, co Lucky.

7/10 

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz