Prawdziwe zbrodnie

Historia Krystiana Bali była precedensem na skalę światową. Bo nie było przypadku, by sprawca po popełnieniu morderstwa, opisał je w swojej powieści. Tylko książka była dowodem w sprawie, ale wystarczającym, by skazać jej autora na 25 lat. O tym opowiedział ostatnio „Amok” Kasi Adamik, a swoją wizję wydarzeń pokazał także Alexandros Avranas w „Prawdziwych zbrodniach”. Ten film powstał dwa lata temu i był pokazany na Warszawskim Festiwalu Filmowym, gdzie został odebrany bardzo chłodno. Dopiero w tym roku trafił do szerszego grona odbiorców, tym razem przemontowany, lecz czy to oznacza, że lepszy?

dark_crimes1

Naszym bohaterem jest Tadek – już niemłody gliniarz, który zostaje przeniesiony do archiwum z powodu spartaczonego dochodzenia. Policjanta męczy sprawa pewnego biznesmena Daniela Sadowskiego, którego ciało zostało wyłowione z rzeki. Prowadzący śledztwo inspektor Greger (obecnie komendant policji) umorzył sprawę, jednak Tadek jest przekonany o winie pisarza Krzysztofa Kozłowa. I podejmuje się poprowadzić śledztwo.

Sama koncepcja wydawała się bardzo interesująca, bo jak udowodnić zbrodnię bez mocnych dowodów. A całość osadzono gdzieś na przełomie wieków, gdzie nie ma komputerów, bez papierów nie da rady, tak jak bez magnetowidów oraz dyktafonów. Innymi słowy: średniowiecze, mimo postępującej technologii. Tylko, że całe to śledztwo, jak i intryga są kompletnie dziurawe, pozbawione logiki i sensu. Całość ogranicza się do tego, że Tadek wchodzi do miejsca, rozmawia z kimś (nie wiadomo kim), próbując odnaleźć dowody. Strasznie małe jest to miasto, co jest zaskakujące, wręcz parę ulic na krzyż, dialogi są bardzo toporne i tego angielskiego słucha się z bólem. Klisze? Czego tu nie ma: niezadowolona żona (wątek prywatny ograniczony do minimum), niemal klasyczna femme fatale, sprawca tak zły i przerysowany, że już bardziej się nie da, a w tle ledwo liźnięte kwestie politycznych koneksji oraz korupcji w policji (z ogranym tekstem o naszym bohaterze, że jest „ostatnim uczciwym gliniarzem w kraju”).

dark_crimes2

Jeśli coś wypada dobrze, to zdecydowanie są to zdjęcia Michała Englerta, budujące dość chropowatą wizję świata, świetnie wykorzystując oświetlenie oraz scenografię z epoki. I to buduje bardzo mroczny klimat, mimo stateczności kadrów. Sporadycznie obecna muzyka też sobie radzi, tak jak scenografia.

Aktorsko jest całkiem nieźle, choć z taką obsadą powinno być lepiej. Boli ta angielszczyzna w głosach polskich aktorów, zmarnowanych całkowicie (Kulesza ma minę zbitego psa, Zamachowski pojawia się w jednej scenie, najdłużej obecny Głowacki w zasadzie nie ma wiele do roboty) i ograniczonych do małych rólek. A jak Jim Carrey w bardziej poważnym emploi? Całkiem nieźle jako śledczy, bardzo opanowany i spokojny, chociaż zaczynający powoli mieć obsesję na punkcie tej sprawy. Za to Martin Csocas (Kozłow) daje radę, ale miałem wrażenie pewnego przerysowania i szarży, tak samo jak z Charlotte Gainsbourgh (Kasia).

„Prawdziwe zbrodnie” to przykład filmu kompletnie niepotrzebnego, zbyt dziurawego, nudnego oraz marnującego wyjściową sytuację. Z tej konfrontacji zdecydowanie pewniej wychodzi polski „Amok”, co jest zaskakujące, bo Amerykanie wszystko robią lepiej. Zazwyczaj.

3/10 

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz