41 dni nadziei

Poznajcie Tami. To młoda dziewczyna, marząca tylko o jednym – podróżowaniu. Bez zatrzymywania się nigdzie na stałe. Jest rok 1983, a jesteśmy na Tahiti. I nasza dziewucha posiedziałaby sobie na tej wyspie jeszcze parę lat, ale pojawia się, a właściwie wpływa, On. Jest Anglikiem, samotnym żeglarzem, co przepłynął świat więcej razy niż ona. No i ma na imię Richard. Klasyczna miłość od pierwszego wejrzenia. I mogliby tak spokojnie siedzieć na tej wyspie, gdyby nie pewne zlecenie: dopłyniecie wynajętym okrętem do San Diego. Co może pójść nie tak? Pojawia się na drodze huragan, doprowadzając do poważnych zniszczeń.

adrift3

Kino z gatunku survival, gdzie mamy bohaterów w trudnej sytuacji pozornie wydaje się być łatwe i proste do realizacji. Ale najnowszy film Baltasara Kormakura pokazuje, że taśma zniesie wszystko, ale widz niekoniecznie. Oparte na faktach „Adrift” wydaje się bardzo znajome i oparte na sprawdzonych motywach: brak komunikacji, brak jedzenia, halucynacje. Do tego bardzo otwarta przestrzeń, czyli od groma wody oraz brak jakiegokolwiek kontaktu z resztą świata. Powinno się czuć zagrożenie oraz stawkę, tylko że to kompletnie mnie nie interesowało. Dlaczego? Scenarzyści popełnili jeden istotny błąd, przez który całe napięcie oraz dramat siadło. Sceny survivalowe, gdzie Tami z rannym Richardem próbują przeżyć są przeplatane ze scenami z przeszłości. Tego, jak się poznali, pierwsza randka, pierwszy taniec itd.

adrift1

I właśnie te przeskoki strasznie pozbawiały jakiegokolwiek klimatu. Ani to romantyczne (w założeniu), ani przerażające, ani trzymające w napięciu. Reżyser kompletnie nie jest w stanie przełamać tego stanu, zupełnie jakby mu związano ręce. Jest jeszcze jedna wolta, która na chwilę wybudziła mnie z tego znużenia, jednak zadziałało to tylko na dłuższą metę. Bronią się zdjęcia, za które odpowiada Robert Richardson, wyglądające pięknie. Także sam moment ataku huraganu robi spore wrażenie. Ale to wszystko za mało, by uznać ten film za udany.

adrift2

Sytuację próbuje ratować Shailene Woolley, budując pozornie typową rolę dla tego typu produkcji. To bardzo fizyczna rola, wymagająca siniaków, potłuczeń, wyczerpania oraz mieszanki uporu i zwątpienia. I to wszystko jest pokazane bez cienia fałszu, podnosząc troszkę ten film. Partnerujący jej Sam Claflin wypada całkiem przyzwoicie, chociaż kompletnie nie czułem chemii między nimi. Co też jest dość sporym problemem.

Czy warto w ogóle obejrzeć „Adrift”? To był film, po którym nie oczekiwałem zbyt wiele, a i tak byłem rozczarowany. Film pozbawiony własnego charakteru i tak nudny, że jakiekolwiek kadry z obrad sejmowych są przy tym thrillerem najwyższej próby.

4/10

Radosław Ostrowski

 

 

Dodaj komentarz