Biały, biały dzień

Islandia, zimny kraj pełen zimnych ludzi, tłumiących gorące namiętności. Tutaj przyszło żyć niejakiemu Ingimundurowi – policjantowi, który stracił żonę, remontuje dom, a jedyna osobą trzymającą go przy życiu jest wnuczka. Jeszcze też chodzi na terapię, choć nic mu nie daje. Odkrywając rzeczy zmarłej żony odkrywa, że nie wiedział o niej wszystkiego. I że przyprawiała mu rogi.

Kino skandynawskie znane jest z tego, że pozornie wydaje się chłodne, jednak jak się bliżej przyjrzeć, to aż się gotuje. Takie jest też dzieło Hlynura Palmassona, robiący kino gatunkowe w arthouse’owym stylu. Czuć to od pierwszej sceny wypadku we mgle, nakręconej w jednym ujęciu. Wiele będzie takich nietypowych kadrów czy mastershotów, co dodaje mu charakteru. Same zdjęcia, jeśli pokazują bohaterów to albo z bardzo bliska (pierwsza scena wizyty u terapeuty), albo przez szyby z daleka. I to wszystko służy pokazaniu portretu człowieka niepogodzonego ze stratą najbliższej osoby. Tylko jak sobie z tym poradzić? Z tym żalem, wściekłością oraz coraz bardziej wzbierającym gniewem. W końcu musi dojść do eksplozji i konfrontacji, jednak droga do niej jest bardzo powolna. Napięcie zaś jest podskórnie obecne przez cały czas, nie do końca dając jakiekolwiek wskazówki co dalej.

W zasadzie jest to dramat psychologiczny, miejscami polany gwałtownymi scenami agresji (wybuch podczas terapii prowadzonej online), zaś kulminacją jest konfrontacja z kochankiem na świeżo wykopanym dole. Wtedy reżyser pokazuje pewien moment przebudzenia Ingimundura (znakomity Ingvar Sigurdsson), który od wypadku wydaje się bardziej chłodny i wycofany niż Skandynawowie przyzwyczaili. Bo tak naprawdę przez cały czas odczuwa tylko ból oraz pustkę, którą chce w jakiś sposób zapełnić. A wspólne sceny z wnuczką (cudowna Ida Mekkin Hlynsdottir) wnoszą odrobinę światła do tego dość ponurego świata. I ta dynamika działa najmocniej.

Kto się spodziewał kina zemsty w stylu amerykańskich akcyjniaków lub przynajmniej „Trzech billboardów…”, to będzie rozczarowany. Dzieło Palmassona jest bardziej stonowane i pod koniec zaczyna eksplodować, czyniąc film satysfakcjonującym. Głębokie wejście w umysł człowieka niepogodzonego ze stratą oraz zemsta zrobiona w mniej oczywisty sposób. Wciągające, ale nieoczywiste kino.

7/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz