Złote runo

Nazwisko Kondratiuk otwiera bardzo jednoznaczne skojarzenia z bardzo autorskim, specyficznym kinem, gdzie główne role grają naturszczycy. Tak jest przynajmniej w filmach Andrzeja, ale i Janusz miał parę takich produkcji. Raz panowie połączyli robiąc „Złote runo”, które Janusz Kondratiuk nakręcił, zaś Andrzej napisał scenariusz i efekt… to czysty Kondratiuk.

W zasadzie fabuła sobie płynie gdzieś w tle, skupiając się na kapitalistycznej Polsce lat 90. i na dwóch bohaterach z różnych światów. Pierwszy to Rysiu – mężczyzna w wieku średnim, co bardziej pije sobie piwko, ma mnóstwo czasu i w zasadzie nic specjalnego do roboty. Drugim jest Stefan – wiekowo zbliżony do Rysia, ale bardziej oblatany biznesmen. Większego kontrastu chyba się nie da pokazać, ale ten drugi potrzebuje pierwszego do pewnej robótki. Najpierw jednak organizuje „test”, mający sprawdzić jak silny żołądek ma Rysiek. Mężczyzna nie zadaje żadnych pytań, więc wszystko idzie gładko i dopiero późnym wieczorem poznajemy prawdziwy cel: przemyt diamentów przez żołądek podczas jazdy pociągiem do Niemiec.

Wszystko tutaj opiera się na dialogach, gdzie mowa potoczna i powiedzonka przeplatają się z dłuższymi, bardziej refleksyjnymi rozmowami. O czym? O życiu, mówiąc najprościej. O najbliższych, o kapitalizmie, pracy, szczęściu, zagranicy – co chcesz, tu znajdziesz. Ku mojemu zdumieniu, jest tutaj mieszanka śmiechu i refleksji, jaką pamiętam z „Wniebowziętych”. I tak jak tam, mamy duet bohaterów, którzy dostają szansę na zmianę swojego losu. Czyli, żeby nie być biednym. Tylko, czy to aby rozwiązanie problemu? Bo ostatnie minuty mogą zasiać ziarno wątpliwości i pokazać, że upragniony raj to kolejna klatka. I nawet śpiewanie „Say OK” oraz tańce z egzotycznymi paniami wydają się zbyt ładnym obrazkiem.

Ale to wszystko by nie zadziałało, gdyby nie rewelacyjny duet pierwszoplanowy. Himilsbacha i Maklakiewicza nie ma wśród nas od dawna, jednak pojawili się ciekawi zmiennicy: Zbigniew Buczkowski (Rysio) oraz debiutujący na ekranie Zbigniew Mazurek (Stefan). Czuć tutaj chemię mimo – a może dzięki – kontrastowi obydwu postaci, cudownie drewnianych, a jednak naturalnych. Paradoks, nie?

Widać mały budżet, film w jednym miejscu niebezpiecznie zbliża się ku niskim lotom (ale nigdy tam nie sięga), a duet Kondratiuków nadal trzyma formę i uważnie obserwuje nową rzeczywistość. Może „Złote runo” nie stało się klasyką jak produkcje z lat 70., niemniej to kawał bardzo interesująco, nieoczywistego kina. Ale nie dla każdego.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz