Polskie kino rozrywkowe kojarzy się głównie z trzema rzeczami. Pierwszą to (nie)śmieszne komedie romantyczne made in TVN, wyglądające niczym z żurnala, plastikowe i nudne. Druga to Patryk Vega – śmieciowe kino-sensacyjno-gangsterskie, oblane bluzgami, krwią i bardzo prostackimi żartami. Jest jeszcze próba trzecia, czyli podrabianie amerykańskiego stylu i przeszczepienie go na nasze podwórko. To jednak wydawało się robione na siłę oraz bez pomysłu. Ale czasem pojawiają się perełki i czymś takim jest „Najmro”.

Debiutant Mateusz Rakowicz inspiruje się życiorysem Zdzisława Najmrodzkiego – słynnego złodzieja oraz króla ucieczek, jednej z barwniejszych postaci polskiego półświatka. Ale jeśli spodziewacie się faktograficznej biografii, trafiliście pod zły adres. „Najmro” czerpie pewne elementy z życiorysu bandyty, tworząc portret oparty na micie romantycznego złodzieja. Wszystko zaczyna się pod koniec działania systemu PRL-u, kiedy Najmro z ferajną nadal okrada Pewexy. Ale milicja nadal jest na jego tropie, wszystko z powodu nowego gliniarza Barskiego – ambitnego, doświadczonego i nieustępliwego psa w średnim wieku. Pojawia się jeszcze jedna komplikacja, a imię jej Kobieta – Tereska, pracuje jako bileterka w kinie. I między nimi zaczyna iskrzyć, lecz by zbudować związek, on musi skończyć z ferajną oraz zniknąć z radaru milicji.

Już od pierwszych scen rzuca się jedna rzecz – jak bardzo stylowy jest to film. Od mocno nasyconych kolorów (nawet w scenach nocnych) przez dość częste wykorzystanie slow-motion po zabawy montażowe, gdzie ekran niemal żywcem wygląda jak kadry z komiksu. Niektórzy powiedzą, że te ostatnie elementy są zbyt efekciarskie, sprawiając wrażenie teledysku, ale nie jest to zbyt nadużywane. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że mamy tu pościgi samochodowe (i to bardzo dobrze zrobione), jedną strzelaninę, w tle grają hity z lat 80. (ale muzyka napisana przez Smolika też się świetnie sprawdza). Czego chcieć więcej do szczęścia – oprócz paru scen z „Klątwy doliny węża”?

By jednak nie było za dobrze, finał robi się bardzo mroczny, choć jest jedna przewrotka na koniec. Bo wchodzimy w lata 90., gdzie bandyterka staje się bardziej bezwzględna, krwawa i brutalna w nowej rzeczywistości. Spryt zastąpiła siła, ale czy to była dobra zmiana? Musi też dojść do konfrontacji starej szkoły z nową (Najmro vs Anton, który sypnął swojego szefa), a jej wynik został sprytnie ograny. I jak to jest zagrane – Ogrodnik w roli Najmro jest rewelacyjny, pełen uroku oraz działający z głową. W scenach z Tereską (przeurocza Masza Wągrocka) iskrzą chemią i wydają się tak naturalne jak to jest możliwe. Troszkę jego ekipa wydaje się tak naprawdę tylko tłem (poza Jakubem Gierszałem jako Antonem), a chciałoby się ich lepiej poznać. W kontrze do nich jest Robert Więckiewicz, który zawsze trzyma poziom i nie inaczej jest tutaj. Twardy gliniarz, z zasadami i potrafiący użyć mózgownicy czyni go godnym przeciwnikiem Najmrodzkiego oraz jego ekipy. W ogóle na drugim planie jest parę znajomych twarzy (nie powiem kto, bo to dodatkowa frajda), dający z siebie wszystko.
Bardzo lubię takie niespodzianki, gdzie twórcy bez kompleksów i wstydu robią kino gatunkowe na poziomie oraz z własnym charakterem. „Najmro” jest kolorowym ptakiem wśród naszego kina rozrywkowego, który czaruje, uwodzi i zachwyca. Jeśli nie widzieliście, co tu jeszcze robicie?
8/10
Radosław Ostrowski
