Mosquito State

Czasami drogi niektórych reżyserów są zadziwiające. Taki jest przypadek Filipa Jana Rymszy – młodego filmowca, studenta ekonomii i filozofii, pracującego w USA jako producent m.in. przy stworzeniu ostatecznej wersji niedokończonego filmu „Druga strona wiatru” Orsona Wellesa. W 2020 roku nakręcił swój reżyserski debiut, za polskie i amerykańskie pieniądze.

„Mosquito State” toczy się w Nowym Jorku 2007 roku. Czyli przed potężnym kryzysem ekonomicznym oraz wyborami prezydenckimi, zakończonymi zwycięstwem Baracka Obamy. Jest to o tyle istotne, że będziemy się obracali w świecie finansjery. A dokładnie przy Richardzie Boca – analityku, zajmującego się tworzeniu algorytmów. Ten geniusz, który ewidentnie jest autystycznym outsiderem, rzadko opuszcza swoje biuro i apartament. Jednak zaczyna zauważać, że jego dzieło (algorytm „pszczoła”) nie reaguje zbyt dobrze na sytuację rynkową, co może doprowadzić do katastrofy. W między czasie, mężczyzna zostaje pogryziony przez komara.

Powiem od razu, że jest to dziwne, bardzo awangardowe kino, mieszający różne gatunki. Psychologiczny dramat miesza się z thrillerem oraz body horrorem. Zamiast skupiać się na rzeczach dookoła, co słyszymy w telewizji, reżyser pokazuje świat naszego bohatera. Jego mieszkanie jest bardzo sterylne i pozbawione charakteru, a on porusza się jakby sparaliżowany. Reżyser przygląda się mu niczym owadowi pod mikroskopem, co troszkę przypominało mi seanse niektórych filmów Davida Cronenberga. Wrażenie to potęguje coraz bardziej zmieniające się ciało bohatera oraz parę surrealistycznych scen.

Trzeba przyznać, że film wygląda świetnie. Bardzo stonowane zdjęcia w połączeniu z minimalistyczną scenografią potęgują poczucie obcości. Wierzy się w ten świat, chociaż ludzie go zamieszkujący są bez charakteru. Poza Richardem nikogo nie poznajemy, wszyscy są ledwo zarysowani, są awatarami. Jeszcze większe wrażenie robią efekty specjalne, pokazujące komary (sekwencja otwierająca, gdzie widzimy przemianę owada: od jaja do pełnej formy – majstersztyk) oraz nerwowa muzyka.

Ale mam pewien poważny problem – emocjonalny chłód wobec wszystkiego, co się dzieje na ekranie. Reżyser kompletnie nie pozwala nam poznać tej postaci, pozostawiając ją dla nas enigmą. Choć muszę przyznać, że grający główną rolę Beau Knapp jest intrygujący w pokazywaniu swojej fizycznej (oraz zapewne psychicznej) przemiany. Problem w tym, że on sam nie jest w stanie wybronić tego filmu. A wszelkie niejasności oraz braki odpowiedzi zaczynają być coraz bardziej irytujące. I ta hermetyczność czyni film trudniejszym do przejścia.

„Mosquito State” (polski tytuł „Komar”) na pewno przebija większość polskich produkcji na poziomie technicznym. Jednak jest to przykład klasycznego przerostu formy nad treścią, aczkolwiek widać spory potencjał reżysera. Kolejny film może dać odpowiedź, czy warto obserwować kolejne dzieła tego twórcy.

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz