Jestem otchłanią

Włoski pisarz Donato Carrisi to jeden z niewielu literatów, którzy sprawdzili się także na polu reżyserskim. Właśnie teraz pojawia się trzeci film oparty na jego własnej powieści. I mogę zdecydowanie powiedzieć, że to najmroczniejszy oraz najbardziej wymagający film w dorobku pisarza/reżysera.

Cała historia skupia się wokół trójki bohaterów, którzy początkowo nie wydają się mieć wiele wspólnego. Pierwszy to śmieciarz (Gabriel Montesi) – łysy, dość młody facet w zielonym stroju. Ta zieleń nie jest zresztą przypadkowa, bo bardzo istotne są zielone drzwi. Zawsze jak on wchodzi do mieszkania i „rozmawia” z kimś za tym pomieszczeniem. Tak, coś z nim jest nie tak. To on zabija kobiety, ale nie wiadomo dlaczego. Pewnego dnia, po morderstwie wyciąga z jeziora nastolatkę, która próbowała popełnić samobójstwo (Sara Ciocca). Dziewczyna nosi różowe pasemka i pochodzi z bardzo bogatej rodziny, ale skrywa pewną mroczną tajemnicę. Rodzice, jak na bogaczy przystało, zachowują pozory i udają, że nic się nie stało. Trzecią postacią jest kobieta zwana Łowczynią (Michela Cescon) – jak się dowiadujemy straciła córkę i próbuje pomóc kobietom zerwać z toksycznymi facetami. Ma też obsesję na punkcie działań seryjnego mordercy.

Nie trzeba być geniuszem, by odkryć, że losy tej trójki się jeszcze przetną. Reżyser przeskakuje między bohaterami, oszczędnie dawkując informacje i kolejne tropy. Od początku wiemy kto zabija (choć samych brutalnych scen tu nie ma), ale nie znamy jego motywacji. Nie wiemy też kim jest tajemnicza osoba za zielonymi drzwiami, jednak ma nad nim władzę. Bardzo mi to przypominało „Czerwonego smoka” Thomasa Harrisa, gdzie też antagonista był naznaczonym przez zło człowiekiem, który zaczyna odczuwać nieznane wcześniej emocje. I to staje się źródłem konfliktu między nim a tą drugą osobą, co zaważy na wszystkim.

By jeszcze bardziej skomplikować całą opowieść dostajemy retrospekcje z życia naszego mordercy sprzed kilkunastu lat. Są o tyle frapujące, że nie tylko pozwalają nam lepiej go poznać, ale są nietypowo sfilmowane. Otóż podczas rozmów (głównie kobiet) nigdy nie widzimy ich twarzy, co wywołuje mętlik. Dlatego podczas seansu trzeba być bardzo uważnym i skupionym, bo pewne szczegóły więcej już nie wracają albo wracają dużo później w fabule. Co dla mnie zaburzało rytm narracji, tak jak przeskoki między postaciami, mierzącymi się z banalnością zła. Niemniej oglądałem z dużym zainteresowaniem, próbując łączyć oszczędnie dawkowane informacje. Aż do absolutnie powalającego finału, z genialnym twistem.

Wizualnie nie jest on aż tak olśniewający jak „W labiryncie”, który był miejscami mocno przestylizowany, ale jest parę ciekawych kadrów. Reżyser sięga po podwójną ogniskową (niczym u Briana De Palmy) oraz – przede wszystkim – bardzo dziwnymi kadrami, kręconymi pod kątem. Nawet pojawiają się neonowe światła w nocnym klubie, bo jakże by inaczej. Mimo mrocznego klimatu, Carrisi nie pokazuje scen morderstw (poza jednym), bardziej o nich jest opowiadane, choć nie brakuje makabrycznych detali (zakrwawione ciuchy, odcięta dłoń). Jakby autor był świadomy, że nie należy pokazywać brutalnych rzeczy, by zszokować, przerazić, poruszyć.

„Jestem otchłanią” jest mocną mieszanką klimatu filmów Davida Finchera z powieściami Thomasa Harrisa jak „Czerwony smok” czy „Milczenie owiec”. Jest bardzo mrocznie i niepokojąco, trzyma w napięciu, jest świetnie zagrany oraz pokazuje jak łatwo można zniszczyć psychikę człowieka, by zaczął szerzyć zło. Niepokojące, ale dający do myślenia thriller psychologiczny. Chyba sięgnę też po książkę.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz