Francuski łącznik

Jak wspominałem przy „Bullicie” na przełomie lat 60. i 70. pojawiło się trzech policjantów, którzy wnieśli masę świeżości do kina policyjnego. Spokojny i opanowany Bullitt, robiący swoje i nie trzymany w żadnej kieszeni politycznej inspektor „Brudny Harry” Callahan oraz największy skurwiel z tej trójki – Jimmy „Popeye” Doyle z „Francuskiego łącznika” Williama Friedkina. Czy to określenie nie jest trochę za mocne?

Akcja całej historii – inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami – zaczyna się w Marsylii, gdzie planowana jest duża operacja przemytu heroiny do Nowego Jorku. Mózgiem planu jest Alain Charnier (Fernando Rey), który oficjalnie skupuje używane auta na aukcjach. Ale to tylko przykrywka, w czym pomaga mu wyszkolony cyngiel oraz – wykorzystany do roli wabika – gwiazdor telewizji Henry Devereaux. Wszystko wydaje się być niemal dogadane w amerykańsko-włoską mafią. W całą sytuację przypadkowo pakują się dwaj nowojorscy gliniarze w oddziału antynarkotykowego – Jimmy „Popeye” Doyle (Gene Hackman) oraz Buddy „Cloudy” Russo (Roy Scheider). Idąc do baru na jednego zauważają w jednym ze stolików dwóch handlarzy narkotyków, właściciela nielegalnej loterii oraz tajemniczego, szastającego forsą mężczyznę. Powoli odkrywają przygotowywaną operację i próbują zatrzymać wszystkich zamieszanych.

Friedkin idzie zupełnie pod prąd wobec pozostałych reprezentantów kina policyjnego, choć korzysta z paradokumentalnej estetyki znanej z „Bullitta”. Ale reżyser idzie nawet o krok dalej, gdzie fabuła pozornie wydaje się pretekstowa, zaś akcja zredukowana do minimum. W większości mamy tutaj inwigilację, gdzie mamy do dyspozycji podsłuch, obserwację oraz śledzenie. Czasem w parach po przeciwległych stronach ulicy, a czasem w pojedynkę. Po drodze dostając ekspozycję oraz zazębienie się wątków marsylskiego oraz śledztwa. Powolnego, żmudnego, wręcz jałowego, co może wydawać się bardzo nudne.

ALE to tylko pozory, bo „Francuski łącznik” jest takim filmem nie rzucającym się w oczy, bardziej skupionym na oszczędnych dialogach oraz wręcz dokumentalnej stylistyce. Wszystko to, by pokazać bardziej „brudne” miasto, bardziej przyziemne, z mniej bezpiecznymi uliczkami, zaułkami, a nie tylko z eleganckimi hotelami czy restauracjami. Nawet finałowa konfrontacja odbywa się w jakichś wyniszczonym magazynie za miastem. Samej akcji jest jak na lekarstwo, ale jak się pojawia, robi piorunujące wrażenie jak próba zabicia Doyle’a zakończona intensywnym pościgiem samochodowym (bez muzyki, za to z masą ujęć z maski). Jednym z najlepszych jakie dało kino amerykańskie KIEDYKOLWIEK, co jest efektem bezbłędnej reżyserii Friedkina.

Do tego jest fantastycznie zagrane, gdzie na pierwszy plan wysuwa się trzech bohaterów: Doyle, jego partner Russo oraz Charnier. Ci pierwsi są zbudowani na mocnym kontraście, co jest zasługą znakomitych ról Hackmana i Scheidera. Russo wydaje się tym rozsądniejszym, bardziej opanowanym oraz zdystansowanym wobec swojej pracy. Bardziej przypomina urzędnika do momentu jak zacznie łączyć wszystkie kropki. Główny zły w wykonaniu Fernando Reya to typ eleganckiego dżentelmena, skrywający doświadczonego szachistę. Zawsze wydaje się o krok od innych, bardzo pragmatyczny oraz mówiący ciepłym, ale władczym głosem. To wszystko jednak nic w porównaniu do Popeye’a, czyli Hackman. Ten gliniarz jest pełen skumulowanej wściekłości brutal i furiat, którego obsesja jest paliwem napędowym oraz sensem życia. To czyni go bardzo skutecznym gliną z ostrą intuicją, bezkompromisowymi metodami (nalot na bar dla czarnoskórych), bez względu na cenę i ofiarę. Z tego powodu Popeye jest groźniejszy niż przestępcy, których ściga i ma gdzieś czy tobie się to podoba.

Ponad 50 lat minęło, a „Francuski łącznik” nadal jest pozornie spokojny, ale pełen gniewu i nerwowości w środku. Namacalnie brudny, lepki, zdegenerowany świat, w którym bardzo łatwo można zarazić się złem, co pokazuje bardzo nihilistyczny finał. Dla mnie to nadal najlepszy film w dorobku Friedkina, do którego miłość coraz bardziej we mnie narasta.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz